„Wstyd mi, że jestem Amerykaninem” – Marlon Brando i Indianie Ameryki Północnej

Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na innowacyjność działań podejmowanych przez RIA. Do momentu powstania niniejszego ruchu (czyli do 1968 roku) Indianie posługiwali się raczej pokojowymi metodami oddziaływania na władze. RIA umożliwił natomiast młodemu pokoleniu tzw. „miejskich Indian”, a w krok za nimi Indian z rezerwatów, wyrażanie nowych, indywidualnych ambicji grupowych oraz społecznych. Zgodnie z zasadą, wedle której młody wiek sprzyja radykalizacji poglądów, zaczęto zachęcać członków oraz uczestników happeningów do aktów obywatelskiego nieposłuszeństwa. Huczne demonstracje, marsze protestacyjne (słynny Szlak Złamanych Traktatów z 1972 roku) oraz okupacje publicznych obiektów stały się chlebem powszednim dla wszystkich osób związanych z RIA. Ukuto slogan „Red Power” (na wzór „Black Power” mniejszości murzyńskiej), którego etymologia jawnie romansuje ze skrajnymi doktrynami. Nie przeszkodziło to jednak zaangażowaniu się w działalność ruchu osób ze świata nauki czy showbiznesu (m.in. aktorów Russela Meansa i Johna Trudella, czy profesora Uniwersytetu Kolorado Warda Churchilla). W tym momencie warto rozstrzygnąć wątpliwości dotyczące Marlona Brando – aktor nigdy oficjalnie nie przynależał do tejże organizacji, lecz nie ukrywał swoich sympatii wobec RIA, a szczególnie jego lidera, Dennisa Banksa. Ujawnił on bowiem, iż Banks korzystał z przyczepy do niego należącej podczas strzelaniny ze służbami mundurowymi w Oregonie, a także przyjął on lidera ruchu na swojej wyspie na Tahiti.

Dennis Banks to wyjątkowy człowiek, ma wspaniale wyostrzoną intuicję i świetnie sobie radzi w trudnych sytuacjach. Może być wzorem dla młodych Indian.

Tymi słowami Brando opisał tę kontrowersyjną postać. Nic więc zatem dziwnego, iż pośrednio poszukiwał usprawiedliwienia dla inicjatyw wysuwanych przez RIA. Aby nie pozostać gołosłownym ponownie przytoczę słowa aktora:

Wstyd mi, że jestem Amerykaninem, wobec ludzi, którzy mają wszelkie prawa do terenów, na których mieszkają i do ich powiększania […] w czasach Kolumba było dziesięć milionów Indian – teraz jest ich około miliona. Kiedyś należała do nich cała Ameryka, teraz nic do nich nie należy […] Dokonano tego albo siłą, albo za pomocą dokumentów i obietnic. Kłamaliśmy, oszukiwaliśmy i okradaliśmy […] Ale nie przyznajemy się do tego, nie dopuszczamy tego do siebie, nie ma na ten temat ani słowa w podręcznikach do historii […] Żaden inny naród nie prześladował tak okrutnie i konsekwentnie innego narodu, jak Amerykanie Indian. Podpisano prawie czterysta układów pokojowych – nie dotrzymano żadnego.

Trudno nie postrzegać powyższej wypowiedzi jako swoistej reinkarnacji powiedzenia „oko za oko, ząb za ząb”, jednakże za tymi słowami stoi również wyraźny program przyświecający Ruchowi Indian Amerykańskich i Indianom w ogóle:

Chcą, aby na terenach, które zamieszkują, panowało ich własne prawo. Chcą odzyskać ziemię, którą kiedyś im zabrano. Chcą, aby dotrzymano wszystkich układów i porozumień. Chcą suwerenności, praw łowieckich i praw do połowów, nie chcą podatków. Chcą żyć zgodnie z własną naturą. Chcą przywrócenia własnej gospodarki. Innymi słowy, nie chcą niczego więcej czy mniej niż Żydzi w Izraelu.

I owszem – jeśli prześledzimy postulaty oraz działalność RIA, to ujrzymy, że opierają się one na powyższych założeniach przedstawionych przez Brando.

533984 640x480

Zobacz również: Czy Westerny to martwy gatunek?

Problem w tym, iż prócz działalności edukacyjno-kulturowej, którą bez wątpienia prowadził ruch (m.in. odrodzenie tradycyjnego rytuału „Tańców Słońca”, organizowanie indiańskich szkółek, a także udział w konferencjach międzynarodowych pod auspicjami ONZ) do historii przeszły przede wszystkim akty bezpośrednie. Ich najwyraźniejszym punktem z pewnością jest wspomniana już przeze mnie okupacja Wounded Knee z 1973 roku (miejsce to posiada symboliczne znaczenie dla rdzennych Amerykanów, gdyż to właśnie tam w 1890 roku odbyła się masakra Siuksów, która stanowiła ostatni akt historycznego konfliktu zbrojnego między armią Stanów Zjednoczonych a Indianami). Około dwustu lekko uzbrojonych (przede wszystkim w krótką broń białą) Indian zajęło niniejszą osadę wraz z jedenastoma zakładnikami. Mimo to władze wysłały przeciwko nim wyszkolony oddział armi amerykańskiej, dysponujący wszelkim dobrodziejstwem własnego inwentarza. O dziwo „protest” ten nie zakończył się historyczną masakrą, a bilans strat w ludziach wyniósł „jedynie” dwie martwe osoby oraz jedną poważnie ranną. Jest to o tyle „niewielka” strata, o ile wydarzenie to było namiętnie relacjonowane przez media całego świata. To wówczas opinia publiczna po raz pierwszy na poważnie odebrała sprawę indiańską, a cała sprawa nabrała charakteru stricte politycznego. Ponownie oddajmy głos Marlonowi Brando:

Gdyby okupujący Wounded Knee byli czarnymi albo białymi, to rozprawiono by się z nimi w ciągu dwudziestu minut. Obławy policyjne w Los Angeles to niewinne igraszki w porównaniu z tym, co mogłoby się tam zdarzyć. Ale na to nie mogli sobie pozwolić. […] Gdyby w Wounded Knee zabili tych wszystkich Indian, zagazowali czy wprowadzili do akcji wozy pancerne, to mielibyśmy wojnę. Zginęłoby mnóstwo Indian. Ale to nadszarpnęłoby międzynarodową reputację Stanów Zjednoczonych i trudno byłoby ją odzyskać. Nie przeszkadzało im samo zabijanie, ale nie chcieli udowadniać światu, że Stany Zjednoczone mordują Indian walczących o własną ziemię i o prawo do prowadzenia własnego życia. Byłoby to zaprzeczeniem wszystkiego tego, za czym jakoby opowiada się Ameryka.

wk1973

Pod naciskiem opinii publicznej oskarżeni zostali ostatecznie uniewinnieni, a w świat poszła informacja jakoby Indianie „woleli śmierć niż niewolę”. Niemniej jednak pomimo składania kolejnych obietnic przez stronę rządową, RIA nadal był usilnie zwalczany przez amerykańską władzę. Nierzadko stosowano wątpliwie prawnie metody, takie jak osadzanie więźniów pod fałszywymi zarzutami (a nawet próby morderstwa prominentnych postaci) czy infiltracja centrali organizacji przez wyspecjalizowanych agentów FBI. RIA został uznany za jeden z najniebezpieczniejszych ruchów w całej Ameryce Północnej, który nieustannie zagrażał porządkowi publicznemu państwa. Nic więc dziwnego, iż w biegiem lat grupa ta zaczęła tracić na znaczeniu, aż w końcu znalazła się na marginesie organizacji tubylczych. Wielokrotnie oskarżana o sympatyzowanie ze skrajną lewicą oraz tendencjami alterglobalistycznymi, dziś prowadzi działania jedynie na szczeblu lokalnym, chwytając się pojedynczych przypadków nierespektowania tożsamości Indian (np. manifestacje z powodu obchodów Dnia Kolumba czy Święta Dziękczynienia oraz sprzeciw wobec karykaturalnym wizerunkom Indian w przestrzeni publicznej). Choć nadal stara się je uzupełniać płomiennymi przemowami liderów (m.in. Dennisa Banksa, który nadal sprawuje stanowisko przewodniczącego RIA), to nie umywają się one skutecznością do lat swojej świetności.

Marlon Brando pictured with Native American activist and leader of the American Indian Movement 1982

Choć obecnie RIA nie wywiera znaczącego wpływu na politykę władz Stanów Zjednoczonych względem Indian, to nie można odmówić mu spełnienia swojej historycznej roli. Na przełomie lat 60. i 70. XX wieku potrafił on bowiem zaktywizować niemrawe do tej pory środowiska indiańskie do zjednoczenia się w imię obrony własnych praw oraz przywilejów. Po raz pierwszy wszystkie plemiona rdzennych Amerykanów podjęły tak aktywne działania, mające na celu uświadomienie opinii publicznej o tragedii ludności tubylczej. Rząd nie mógł pozostać obojętny na powyższe działania i został zmuszony do podjęcia odpowiednich ustępstw względem sprawy indiańskiej. I rzeczywiście doczekali się oni namiastki własnej odrębności, uwzględnionej w systemie prawnym Stanów Zjednoczonych. Indian cechują bowiem odrębne, niezależne od prawa stanów przepisy prawne oraz organy sprawiedliwości. Posiadają własną, niezależną policję, która może wydalić niepożądane osoby z terenów rezerwatów bez możliwości powrotu, mieszkańcy amerykańskich miasteczek na terenie rezerwatów są obejmowani oddzielnym podatkiem. Jednocześnie z takowych zwolnione są wszelkie tereny rezerwatów Indian. Wydawać by się mogło, że osiągnięcia w tej dziedzinie są zatem całkiem spore, jeśli jednak weźmiemy pod uwagę, iż mówimy przecież o ludności tubylczej, która posiada naturalne prawo do samostanowienia na amerykańskiej ziemi, to nie wygląda to już tak obficie. Abstrahując jednak od kwestii ściśle formalnych, problem leży znacznie głębiej aniżeli w prawnym dochodzeniu własnej godności. Popkultura przez lata serwowała nam fałszywy wizerunek rdzennych Amerykanów pod postacią ubranych w pióropusze dzikusów z wszelkiej maści westernów, wobec czego taki też stereotyp utrwalił się w publicznej świadomości. Wszyscy zapewne kojarzymy legendarnego Johna Wayne’a, który po dzień dzisiejszy stanowi nieprześcigniony wzór klasycznego kowboja. Ilość tego typu produkcji na jego koncie wielokrotnie przebija liczbę potomków aktora (siedem – przynajmniej oficjalnie), toteż posiadł on ten niezwykle rzadki przywilej kształtowania społecznej percepcji. Pech polega na tym, że zarówno Wayne jak i Hollywood prezentowało postawy skrajnie anty-indiańskie, albo co lepiej odda stan rzeczywisty – postawy obojętności wobec tragedii ludności indiańskiej. W jednym z wywiadów dla magazynu Playboy, przyznał on, iż tak naprawdę „Amerykanie” nie powinni czuć się winni za krzywdy Indian, gdyż „tubylcy chcieli egoistycznie zatrzymać ziemię dla siebie”. Cóż, ciekawe co by się stało, gdyby sąsiad Johna Wayne’a żądał od niego dostępu do własnej sypialni pod pretekstem „wzajemnej uprzejmości i ofiarności”. Niemniej jednak tak wyglądało stanowisko najbardziej wpływowych postaci Hollywood, o czym nie omieszkał wspomnieć Marlon Brando:

Stosując taką logikę Wayne nie byłby skłonny zwrócić państw kolonialnych ich prawowitym właścicielom. Gdyby mieszkał w Południowej Afryce, to jego poglądy zgadzałyby się z poglądami pana Vorstera (Balthazar Johannes Vorster – były premier i prezydent RPA, przez całe życie związany ze skrajną prawicą). Pewnie zastrzeliłby też Gandhiego, uważając go za podżegacza. Dla niego jedynymi bojownikami o wolność są ci, którzy zwalczają komunizm. – A następnie dodaje – Wayne bardzo przyczynił się do rozpowszechnienia obrazu Indianina jako dzikusa o niepohamowanych instynktach walki i zniszczenia. To Wayne kazał nam widzieć Indian w nieprawdziwym świetle i umocnił mit o wspaniałych pionierach zdobywających Zachód, których uważał za porządnych i szlachetnych ludzi.

Tak w telegraficznym skrócie prezentowano Indian w kinematografii podczas okresu świetności gatunku westernów. Rzetelne zainteresowanie publiki sprawą indiańską zmusiło jednak filmowców do ostrożniejszego obchodzenia się z tym tematem, toteż (choć nigdy nie udowodnimy, że jest to twierdzenie zgodne z prawdą) mniej więcej od przełomu lat 70. i 80. XX wieku pozycje traktujące o Dzikim Zachodzie cechowały się znaczną zmianą tonacji oraz motywów przewodnich. I choć od tego czasu pojawiły się istotne filmy rehabilitujące Indian (przede wszystkim Tańczący z wilkami Kevina Costnera lub Atanarjuat, biegacz Zachariasa Kunuka), to przeciętny obywatel spytany o jego pierwsze skojarzenia z tubylczą ludnością Ameryki Północnej nadal powraca myślami do pierwotnych stereotypów …

scar

Zobacz również: TOP 10: Najlepsze westerny w historii kina!

Jak zatem widzimy sprawa Indian amerykańskich, choć tak odległa od naszych europejskich problemów, wyraźnie wskazuje poziom hipokryzji, w której przyszło nam żyć. Doceniamy i szanujemy potęgę amerykańskiej demokracji, lecz zapominamy, że została ona stworzona na stosie ciał niewinnych ludzi. Zapominamy również, iż „Amerykanie” są nikim innym jak europejskimi imigrantami – płynie w nich ta sama krew, żyją w ten sam sposób, myślą w ten sam sposób. Rozpatrując zbrodnie armii amerykańskiej na Bliskim Wschodzie pamiętajmy, iż dopuścili się ich nasi bracia oraz siostry. Jednak na długo przed Irakiem i Afganistanem były Wielkie Równiny oraz Góry Czarne. Choć Indianie Ameryki Północnej nie podzielą w skali 1:1 losu australijskich Aborygenów, to spotka ich znacznie gorsze przeznaczenie, jeśli ustaną zmagania o należące do nich dobra – powolna anihilacja wskutek zanikania odrębności. Warto mieć tę świadomość gdzieś z tyłu głowy.

https://www.youtube.com/watch?v=J3YpTBDrgiY

Źródła: 1. Lawrence Grobel – Marlon Brando o sobie samym; 2. artykuł Wigwam – Indianie w USA; 3. film dokumentalny Indianie na ekranie, reż. Neil Diamond

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Redaktor

Najbardziej tajemniczy członek redakcji. Nikt nie wie, w jaki sposób dorwał status redaktora współprowadzącego dział publicystyki i prawej ręki rednacza. Ciągle poszukuje granic formy. Święta czwórca: Dziga Wiertow, Fritz Lang, Luis Bunuel i Stanley Kubrick.

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?