„Wstyd mi, że jestem Amerykaninem” – Marlon Brando i Indianie Ameryki Północnej

Ameryka, Stany Zjednoczone – kolebka współcześnie rozumianego społeczeństwa obywatelskiego oraz pierwsze poważne pole do popisów wszelakich ruchów społecznych. To tutaj wylansowała się moda na pacyfizm, ekologizm, alterglobalizm czy inne oddolnie tworzone struktury społecznego wyrazu, które przeciętny słuchacz mimowolnie kojarzy z zaangażowanym oraz pracowitym amerykańskim obywatelem. Choć na temat rzeczywistych ambicji tamtejszych działaczy, a także ich domniemanej „przewagi” nad europejskimi odpowiednikami, można napisać osobny artykuł, to globalna popkultura (a przede wszystkim kino) skutecznie utrwaliła powyższy stereotyp w umysłach, zafascynowanych Zachodem, mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej. Paradoks polega jednak na tym, że owa „fascynacja” jest tak naprawdę szczytem ludzkiej hipokryzji.

Tłumaczenie tego zjawiska w „naszej” części kontynentu jest stosunkowo proste i wygodne – człowiek rozczarowany nieefektywnością systemów pseudokomunistycznych oraz niezadowalającymi przemianami ustrojowymi poszukuje obiektów skrajnie wyidealizowanych, które zastąpią mu nieciekawy obraz życia codziennego. W Europie Zachodniej zaś zjawisko amerykanizmu jest obecne i również ma się całkiem dobrze, gdyż w świadomości tamtejszych obywateli nadal figuruje widmo przeszłych totalitaryzmów – niezależnie od tego czy były to totalitaryzmy faszystowskie czy też komunistyczne. Wobec tego wszyscy z równym zapałem i podziwem obserwują wydarzenia na niczym nie skażonej amerykańskiej ziemi, gdzie cały ten idylliczny system został zbudowany przez … no właśnie, przez Europejczyków! Na tym polega wspomniana przeze mnie hipokryzja. Europejczycy odkryli Amerykę, zaludnili Amerykę i zbudowali Amerykę. Stany Zjednoczone są europejskim projektem. Mimo to oglądamy się nań jakby na twór pochodzący nie z tej ziemi – jak na przysłowiowy Monolit z Odysei kosmicznej Arthura C. Clarke’a. Problem polega jednak na tym, że w żyłach obywateli USA płynie ta sama krew, co w naszych, a wszechobecne wyrazy podziwu dla „amerykańskiej” pomysłowości i ideologii życiowej jedynie hołdują niezdrowemu hedonizmowi, w którym już od dawna tapla się całe tamtejsze społeczeństwo. Dodajmy do tego fakt, że podwaliny pod współczesne mocarstwo zostały podłożone przez bandytów, biedotę i nieudaczników życiowych, bo przecież inteligencja z uśmiechem na ustach nie pakowałaby się prosto w paszczę dzikiego kontynentu …

The Silenced War Whoop 1100x790

W tym momencie kończę z utyskiwaniem i wyjaśniam, jaki cel miał mój powyższy wywód, choć konkluzja powinna nasunąć się już sama. Obywatele Stanów Zjednoczonych nie są Amerykanami. Mamy bowiem do czynienia z ludnością napływową, która utworzyła największą w historii cywilizacji umowę społeczną i żyje w błogim przeświadczeniu o dominacji nad światem. Czy tak jest w rzeczywistości? Pozostawiam to pytanie bez odpowiedzi, ale jednemu nie można zaprzeczyć – Stany Zjednoczone zdominowały Amerykę. Choć wyrażenie to brzmi jak największy truizm z truizmów, to zawiera w sobie niewidoczną dla każdego, tragiczną informację. Czym bowiem tak naprawdę jest Ameryka? Kim są (a tak naprawdę byli) Amerykanie? Pierwsze skojarzenie? Oczywiście „Indianie”. O ile z wiadomych powodów można wybaczyć Krzysztofowi Kolumbowi te niefortunne nazewnictwo, to utrzymanie i powielenie tej nazwy świadczy już wyłącznie o zapędach imperialistycznych, nierozłącznie towarzyszących kolejnym pokoleniom europejskich imigrantów. Nazwaliśmy ich „Indianami” i niech tak pozostanie – co za różnica? Przecież i tak nie mają oni dla nas większego znaczenia … Żyjąc w zgodzie z tym przeświadczeniem, rdzenna ludność Ameryki Północnej została ostatecznie doszczętnie (nie bójmy się tego słowa) zniszczona przez „białych najeźdźców”, a wydzielanie specjalnych stref dla Indian w rezerwatach, czy marna namiastka wolności w postaci umożliwienia stanowienia niektórych aspektów własnego prawa, tylko podkreślają ich znaczenie (gdzieś pomiędzy koniem a psem) we współczesnym świecie. Nic więc zatem dziwnego, że widząc następującą degradację ludzkiego istnienia pojawiły się osoby oraz organizacje skore do wstawienia się za interesami danej grupy społecznej. Jedną z nich bez wątpienia jest Ruch Indian Amerykańskich (AIM – American Indian Movement), który wywarł prawdopodobnie największy wpływ na poprawę sytuacji rdzennych Amerykanów w Stanach Zjednoczonych oraz Kanadzie. Z tego też powodu poświęcimy mu szczególną uwagę podczas rozpatrywania „kwestii indiańskiej”.

88ae0b24e77fb3bdf22e9ae4d5e42b64

Zobacz również: Aktorzy z przypadku

Tytuł uwzględnił jednak jeszcze kogoś innego, stawiając imię i nazwisko tej osoby nawet przed istotą całego ruchu społecznego. Mowa oczywiście o legendarnym aktorze i ikonie popkultury Marlonie Brando. Sława oraz rozgłos medialny, jakimi swego czasu cieszył się gwiazdor Ojca chrzestnego oraz Tramwaju zwanego pożądaniem, umożliwiły „sprawie indiańskiej” zyskanie potężnego sojusznika. Brando, prócz życia w permanentnym konflikcie z mediami oraz wytwórniami filmowymi, znany był ze swojego zaangażowania w kwestię ochrony praw człowieka – aktywnie popierał dążenia Żydów do utworzenia państwa Izrael, walczył o równe prawa dla czarnoskórej ludności Stanów Zjednoczonych, lecz najbardziej pochłonął go temat rdzennych Amerykanów. Jak sam powiadał, swe zainteresowanie niniejszym problemem zawdzięczał „zgodnym wysiłkom [rządzących Stanami Zjednoczonymi – przyp.red.], aby zetrzeć z powierzchni ziemi cały naród i ukryć przed światem rzeź trwającą już ponad dwieście lat.” Działalność aktora przejawiała się w wielu spontanicznych akcjach – w 1964 roku został aresztowany za udział w nielegalnym połowie ryb w ramach protestu na rzecz praw Indian do połowów rzecznych, a w 1975 przyłączył się do grupy okupującej opactwo zakonników w stanie Wisconsin i próbujących w ten sposób odzyskać prawo do posiadania należnej im ziemi. Największym echem odbiła się jednak oczywiście odmowa przyjęcia Oscara za rolę w Ojcu chrzestnym. Brando w ogóle nie pojawił się na gali, a w jego zastępstwie wystąpiła Indianka z plemienia Apaczów.

Była to niesłychana szansa, której nie chciałem przytłoczyć swoją osobą […] Po raz pierwszy w historii amerykańska Indianka miała okazję zwrócić się do sześćdziesięciu milionów ludzi.

https://www.youtube.com/watch?v=2QUacU0I4yU

Tak oto aktor tłumaczył swoją ówczesną decyzję. Ten wyraz solidarności był odpowiedzią na akty desperacji podejmowane przez Indian, których przełomowym punktem były wydarzenia w Wounded Knee w 1973 roku … Ale po kolei.

6b7667cc8ba8f76a720f0da544252a64

Zobacz również: Marlon zwany pożądaniem – chimeryk, który zrewolucjonizował kino

Czym jest Ruch Indian Amerykańskich? Dlaczego właśnie na niego warto zwrócić szczególną uwagę podczas rozważań nad sytuacją rdzennych Amerykanów? Przecież istnieje znacznie starsza i bardziej szanowana organizacja o nazwie Krajowy Kongres Indian Amerykańskich, który po dziś dzień posiada nie lada wpływ na politykę władz federalnych względem Indian. Tak samo z resztą jak RIA odrzuca konkretne ideologie gospodarcze oraz społeczne na rzecz holistycznego panindianizmu. Czy Indianom potrzebna była zatem druga organizacja walcząca o ich prawa? Otóż Ruch Indian Amerykańskich przyjął skrajnie różne metody działania, niejako uzupełniając tym samym zapotrzebowania tego ruchu społecznego. Podczas gdy KKIA domagał się uznania na drodze legislacyjnej i sądowej, a także nie rzadko uprawiał tzw. politykowanie, to RIA urządzał „happeningi”, posługując się przede wszystkim narzędziem radykalnych wypowiedzi oraz wyczynów. Tym samym zrzeszał w swych szeregach przede wszystkim młode pokolenie rdzennych Amerykanów, które zarzucało „starszyźnie” nieefektywność stosowanych metod. Zaznaczmy przy okazji, co również nie jest bez znaczenia, że obie te organizacje konsolidowały przedstawicieli wszystkich plemion indiańskich, wobec czego od początku musiały istnieć problemy z ustanowieniem wspólnej tożsamości, tak istotnej dla ciągłości jakiegokolwiek ruchu społecznego. I w rzeczywistości fakt ten doprowadził ostatecznie do jego upadku (a przynajmniej zaniku). Co do tego wątpliwości nie miał nawet sam Marlon Brando. Oto co uważał on za największą porażkę całego ruchu na rzecz Indian:

Gdyby Indianie zjednoczyli się i wspólnym wysiłkiem starali się powstrzymać białych przed kradzieżą ich ziemi i dziesiątkowaniem ich rodzin, to wypędziliby by białych, jeszcze zanim postawili oni nogę na Skale Plymouth. Ale Indianie nie potrafią współpracować ze sobą. Nigdy nie uważali się za zwarty naród.

Niemniej jednak w szczytowym momencie swej popularności RIA cieszył się sporą sympatią nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale również poza ich granicami. Co doprowadziło do takiej sytuacji? Na czym polegał fenomen niniejszego ruchu?

869607JPG

Redaktor

Najbardziej tajemniczy członek redakcji. Nikt nie wie, w jaki sposób dorwał status redaktora współprowadzącego dział publicystyki i prawej ręki rednacza. Ciągle poszukuje granic formy. Święta czwórca: Dziga Wiertow, Fritz Lang, Luis Bunuel i Stanley Kubrick.

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?