Edward Kitsis i Adam Horowitz zapowiadali, że w szóstym sezonie Dawno, dawno temu widzowie mogą spodziewać się powrotu do korzeni, czyli do klimatu bardziej przypominającego pierwszą serię. Co to oznacza? Między innymi osadzenie akcji w Storybrooke, a nie w innych krainach, jak Nibylandia czy Zaświaty. Premierowy odcinek skłania jednak do położenia nacisku nie tyle na miejsce, co na przyszłość głównej bohaterki i produkcji w ogóle. Powstaje pytanie, czy los Emmy Swan (Jennifer Morrison) jest przesądzony i czy to aby nie dobra wiadomość.
Choć przejęcie Storybrooke przez irytująco cedzącego każde słowo Pana Hyde’a (Sam Witwer) nie wróży niczego dobrego, razem z nim do miasta przybyli bohaterowie nieopowiedzianych historii, w których może kryć się potencjał. Na przestrzeni poprzednich sezonów twórcy udowadniali wielokrotnie, że wyobraźni im nie brakuje, ale The Savior nawet najwierniejszych fanów produkcji skłoni do zastanowienia się, czy nie brak tu czegoś innego: odrobiny porządku w chaosie. Owszem, wypełnienie znanej przestrzeni zupełnie nowymi wątkami może okazać się strzałem w dziesiątkę. Ale równie dobrze sięganie po te same motywy, tylko nieco zmodyfikowane, może okazać się strzałem w kolano.
Wiele wkazuje na to, że przeznaczenie Emmy będzie wrogiem o wiele trudniejszym do pokonania, niż wszyscy złoczyńcy razem wzięci; zwłaszcza, jeśli Wybawczyni zamierza zmagać się z przepowiedzianym jej przez Wyrocznię losem – którego zapowiedzią jest dość prozaiczny objaw fizyczny, widoczny także u debiutującego w scenie otwierającej odcinek Alladyna (Deniz Akdeniz) – na własną rękę. Kolejne przesłanki dotyczą Belli (Emilie de Ravin) i Golda (Robert Carlyle), których status związku najwyraźniej na stałe będzie skomplikowany. Nawet sympatycy tej pary muszą przygotować się na niejedno déjà vu w ich wykonaniu: ileż było już przecież kryzysów, rozdzierających serce rozstań i wzruszających powrotów. Oby rezerwa, z jaką ukochana Rumpelstiltskina się do niego odnosi, miała zbawienny wpływ zarówno na rozwój wątku tych dwojga (czy raczej: trojga), jak i postaci granej przez Carlyle’a: początkowo najbardziej charyzmatycznej i niedającej się zaszufladkować, później coraz częściej banalizowanej. Jeśli, dla odmiany, na plan pierwszy wysunięty zostanie wątek rodzinny, a nie wątek władzy, i Mroczny zawalczy o uczucie z równą zawziętością, z jaką walczył o swoją moc, może uda się uniknąć ślepego zaułku brazylijskiej telenoweli, w kierunku którego Bella i Rumple nieuchronnie zmierzają.
Ilustracja wprowadznia: mat. prasowe