Todd Phillips nie należy do reżyserów, których specjalnie cenię – z dotychczasowych filmów, które nakręcił jakkolwiek cenię tylko pierwszą część Kac Vegas. Gdy obejrzałem trailer Rekinów wojny nabrałem jednocześnie nadziei na ciekawy, wciągający film i obaw, że nie jest to najlepszy twórca do tego typu historii. Seans Rekinów wojny potwierdził zarówno pierwsze, jak i drugie.
Zobacz również: A Star is Born – Bradley Cooper wyreżyseruje film z Lady Gagą!
David Packouz nie jest najszczęśliwszym człowiekiem świata. Ma co prawa wspaniałą dziewczynę, ale zdecydowanie nie jest zadowolony ze swojej sytuacji zawodowej i finansowej. Jego świat zostanie wywrócony do góry nogami, gdy na pogrzebie wspólnego znajomego spotka najlepszego przyjaciela z dzieciństwa, Efraima Diveroliego, międzynarodowego handlarza bronią. Obaj panowie szybko zaczną współpracować, jeszcze szybciej pnąc się po szczeblach kariery.
Rekiny wojny pod wieloma względami przypominają mi Wilka z Wall Street Martina Scorsese (są jednak znacznie gorszą produkcją). Nie chodzi tylko o to, że obie te produkcje pokazują wady systemu, który dla zwykłych ludzi jest czarną magią – chociaż, oczywiście, drenującego nasze kieszenie – jak również krytykuje american dream. Jest tu też ten, znacznie jednak lżej zasygnalizowany, nihilizm, który cechował dzieło Scorsese. Nawet niektóre zabiegi narracyjne zostały powtórzone – jak narracja głównego bohatera, czy rozpoczęcie filmu od sceny znajdującej się chronologicznie w jego środku. Nie ma jednak żadnych wątpliwości, że Scorsese – lub inny, znacznie bardziej utalentowany reżyser – zrobiłby z Rekinów Wojny o wiele lepszy film.
Tym na co można narzekać w trakcie seansu jest przede wszystkim tempo. Początkowo wydawało mi się, że wszystko rozgrywa się całkiem szybko i za chwilę film będzie się kończyć, gdy spojrzałem na zegarek okazało się jednak, że minęła dopiero godzina. Są tu sceny fantastyczne, całości brakuje za to większej energii, swobody w pokazywaniu, skądinąd w większości prawdziwych, wydarzeń. I tu przechodzimy do drugiej wady – Rekiny wojny są dość płytkie w swoim przesłaniu. Chyba każdy z nas intuicyjnie wyczuwa, że system związany z handlem bronią w wielu miejscach jest wadliwy. Chciałoby się, żeby twórcy powiedzieli coś więcej o tym, jak dokładnie działa i czemu David i Efraim osiągnęli aż tak wielki sukces (m.in. kontrakt z Pentagonem wart 300 mln dolarów). Krytyka amerykańskiego snu też jest pobieżna – poprowadzony niewłaściwie wcale nie daje szczęścia, do tego odpycha najbliższych. Ale to już wiemy.
Nie zmienia to jednak faktu, że Rekiny Wojny są filmem zdecydowanie wartym obejrzenia. Mimo że życzyłbym sobie dowiedzieć się więcej o kontekście działań bohaterów (może będę mieć okazję dzięki książce), historia sama w sobie jest pasjonująca. David i Efraim mieli po 20 kilka lat, a obracali kwotami, o których wszyscy możemy wyłącznie marzyć. Scenarzyści zdecydowali się też na bardzo dobry zabieg, którym jest wprowadzenie sporej dawki humoru do fabuły (ponownie, jak w Wilku z Wall Street, który był wszak również świetną komedią). Nadaje on wydarzeniom lekkości, zaś umiejscowiony jest w takich momentach, że widz nie zapomina, iż ogląda mimo wszystko niezbyt podnoszącą na duchu historię.
Zobacz również: A Star is Born – Bradley Cooper wyreżyseruje film z Lady Gagą!
Największą zaletą filmu Todda Phillipsa stanowią natomiast odtwórcy głównych ról. Miles Teller bezbłędnie „sprzedaje” odbiorcy swoje emocje, doskonale rozumiemy, dlaczego tak bardzo chciał zmienić swoje życie. David jest też, mimo że robi wiele niezbyt chlubnych rzeczy, moralnym kompasem, a przynajmniej co jakiś czas ma wątpliwości. W przeciwieństwie do Efraima, w którego brawurowo wcielił się Jonah Hill, po raz kolejny udowadniając, że jeśli ma dobry materiał, potrafi być znakomitym aktorem. Jego postać teoretycznie sprawia wrażenie dość poczciwego gościa, który po prostu stara się jakoś przeżyć w szalonym świecie, który go otacza. To jednak pozory – Hill doskonale prezentuje niebezpieczeństwo, które siedzi w Efraimie, są momenty, gdy jest autentycznie niepokojący i przerażający. W połączeniu z przedziwnym śmiechem, który często serwuje tworzy to świetnego wilka w owczej skórze. Teller i Hill mają ponadto doskonałą chemię, bez trudu zyskują sympatię widza. Ale czyż nie na tym właśnie polega urok Efraima, który dopasowuje się do oczekiwań drugiej strony? Sami się zresztą przekonajcie.