Realizacja Historii Roja natrafiła na tak wiele przeszkód, iż wydawało się, że walka twórców o obraz poświęcony Żołnierzom Wyklętym jest równie beznadziejna i skazana na niepowodzenie, co ta prowadzona przez tytułowego bohatera. Film trafia w końcu do kin, lecz ku mojemu rozczarowaniu okazuje się, że nawet pomimo sporej dozy sympatii do projektu dwuipółgodzinny seans filmu Jerzego Zalewskiego może być dla widzów podobną Golgotą.
Zobacz również: TVP wyprodukuje serial fabularny o Żołnierzach Wyklętych
Podstawową wadą tego dzieła jest brak fabuły. Akcja składa się po prostu z bardzo luźno powiązanych ze sobą scenek, które rozgrywają się na przestrzeni lat 1945-1951. Twórcy zamiast budowania postaci partyzantów wolą, abyśmy oglądali akcje dywersyjne, w których rozprawiają się ze zdrajcami, rzadziej napadną na pociąg czy bank. W dalszej kolejności są wyjęte żywcem z komedii sceny przedstawiające niekompetentnych milicjantów czy wiecznie pijanych ubeków. Konflikt obu stron w szerszym aspekcie, to również symboliczna walka dwóch pomysłów na Polskę. Według filmu tej prawdziwej patriotycznej, konserwatywnej i katolickiej, reprezentowanej przez Wyklętych, z tą fałszywą ateistyczną, postępową, lewicową, tu w postaci nowego reżimu.
Trzeba również wspomnieć, iż Historia Roja nie jest filmem realistycznym, a tworzącym mity i budującym pomniki. Nie ma w tym nic złego, o ile robi się to subtelnie i rozsądnie. Wyklętych zaś nachalną symboliką sprowadzono do roli Mesjasza, który musi wziąć na swoje barki cierpienie Narodu i złożyć się w ofierze na ołtarzu przyszłej Wolnej Polski. W napisach początkowych poinformowano, iż to co zobaczymy, to zbiór historii różnych oddziałów. Nie jest to jednak pełen obraz powojennej partyzantki, gdyż pominięto te niechlubne karty niektórych oddziałów. W przeciwieństwie do przedstawiającej brudny świat leśnej partyzantki Obławy, tu mamy do czynienia przez większość czasu z pogodnymi i krystalicznymi Chłopcami Malowanymi krwią komunistów, co to również i klapsy na gołą dupę zaaplikują konfidentom. Oczywiście zdarzają się próby uczłowieczenia bohaterów. Ograniczają się one jednak do jednego meczu piłkarskiego, bo wódkę to popija się dla odwagi lub przy rozmowach o ważnych konspiracyjnych sprawach, a przeklina tylko do wrogów. Brakuje wglądu w trudy i radości codziennego konspiracyjnego życia i braterstwa żyjących prawem wilka. Nie brakuje za to patosu, chrystusowej symboliki (ach te ujęcia z perspektywy posągów Jezusa), żarliwych przemów i bohaterskiej śmierci.
Zobacz również: Oficjalny zwiastun polskiego filmu „Historia Roja”
Nie ma również w filmie Zalewskiego zbyt wiele miejsca na wątpliwości żołnierzy o słuszności dalszej walki, bo wszelkie takie sceny puentowane są okrzykiem „Zdrada!”. Podobnie jest w onirycznej wizji Roja, w której to konfrontuje się z wyrzutami sumienia. Widzi i rozmawia z opuszczoną i narażaną na szykany dziewczyną, rodziną, czy zabitymi przyjaciółmi. Na szczęście po przebudzeniu szybko prostuje go pewna zdeklasowana hrabianka, która stwierdza, że jak nie będziesz kwestionował swoich działań i idei, to nie będziesz miał i wyrzutów sumienia. „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Reszta się nie liczy. Wydaje się, że i to teza reżysera do odbiorców. Nie ważne co i jak stworzyłem, ważne o czym i o kim.
Film nie sprawdza się również jako widowisko wojenne. Sceny akcji miały być nowoczesne i w teorii takie są, bo w praktyce zrealizowane po amatorsku. Króluje w nich stylistyczny miszmasz. Są zarówno próby naśladowania epileptycznej kamery rodem z filmów Paula Greengrassa, jak i slow-motion w stylu Johna Woo, w których właściwie brakuje tylko białych gołębi. Zbyt często ich celem nie jest oddanie chaosu wymiany ognia czy wzmożenie napięcia, a pretekst do ulokowania kolejnych zwłok żołnierzy pod figurą Jezusa.
Zobacz również: Będzie się działo! Czyli co przyniesie marzec do świata kina i telewizji!
Właściwie do pozytywów można zaliczyć jedynie sam fakt dokończenia filmu oraz próby nadania przez aktorów ludzkich cech swoim postaciom. Oczywistym celem filmu była potrzeba ugruntowania mitu Żołnierzy Wyklętych oraz uczynienie z Roja bohatera popkultury. Wątpliwym jest jednak, aby film stał się nowym katalizatorem trwającej mody głównie przez to, że oprócz jednej sceny rodem z awanturniczych przygodówek (udawanie Ubeka), nie tylko nie jest postacią z krwi i kości, ale i dlatego, że z filmu bardziej od Roja zapamiętamy postać Wyszomirskiego (bardzo dobry Piotr Nowak). Nie da się również uniknąć wrażenia, że film, który miał odkłamywać komunistyczną propagandę sam w rękach Zalewskiego stał się dziełem propagandowym. A przecież nie o to w filmach chodzi.