Szacuje się, że wraz z rozwojem technologii spora liczba zawodów umrze śmiercią naturalną. Ważne, aby w porę się przebranżowić i znaleźć nową niszę pozwalającą na dalszą egzystencję. Bohater Druciarza Galaktyki Joe Fernwright jest renowatorem ceramiki. Nie gościem od sklejania rozbitych naczyń złotem i nazywającym to sztuką, a fachowcem, który odtworzy rozbite naczynie z mistrzowską precyzją. Mimo talentu, jego usługi nie cieszą się wzięciem i gdyby nie zasiłki pewne sczezłby w swoim mikrym warsztacie. Jego jedyną rozrywką są gry słowne z podobnymi mu ludźmi z całego świata i coraz intensywniejsze myśli o zakończeniu swego żywota. Wtem pojawia się iście nieziemska okazja, łącząca w sobie bajoński zarobek i rozwój zawodowy.
Istota zwana Glimmungiem zbiera bowiem ekipę fachowców z różnych części galaktyki, której zadaniem jest wydobycie zapomnianej katedry z dna morza Syriusza Pięć. I tu można by zadać pytanie, skąd ów sakralny przybytek znalazł się w takim miejscu i to na planecie odległej od Ziemi. Pytanie byłoby to jednak bezzasadne, bo Druciarz Galaktyki obfituje w podobne abstrakcje i nawet relacja głównego bohatera z poznaną w czasie wyprawy na Syriusza Pięć kobietą nie trzyma się ram tradycyjnego związku. I jest to dobre.
Lubię hard SF. Lubię też, gdy nawet największe kosmiczne teorie mają jakąś logiczną podstawę. Nie chodzi o naukowe wyjaśnienia, ale o prawidła, dzięki którym fabuła nie jest wydumaną konstrukcją obrażającą inteligencję czytelnika. Druciarz Galaktyki pisany jest zwyczajowo dość oszczędnie i nadzwyczaj lekko. Aczkolwiek obok wszystkiego, co czyni z książki pozycję wagi piórkowej, znajdziemy rozmyślania godne poważnego twórcy. Jeśli można tak pisać o pisarzu SF, który podejrzewał Lema o bycie komunistycznym kolektywem…
Fernwright żyje w zatomizowanym społeczeństwie, w którym wolności obywatelskie są na drugim miejscu, a pojedyncza jednostka zdaje się nieważna. Los najstarszych obywateli, którzy po śmierci są po prostu utylizowani, to jeden z przykładów oświeconego społeczeństwa przyszłości. Można więc się zastanowić, czy złe jest trwanie w zawodzie, który nie ma przyszłości, czy tkwienie w realiach, których nie powstydziłby się Orwell i Huxley. Wszystkie te „ciężkie” zagadnienia stanowią oprawę do niecodziennej opowieści, w której autor używa raczej narzędzi literatury SF do zrealizowania swojej wizji, niż tworzy kolejne betonowe dzieło fantastyki naukowej.
Druciarz Galaktyki jako pozycja mniej znana z dorobku Dicka jest zaskakująco dobra. Sporo robi tu sarkastyczny humor, nadający całości znamiona lekkiej space opery z rytem filozoficznym, ale prawdziwą mocą jest tu główny bohater. Prawdziwy underdog, nieprzeciętnie przeciętny obywatel- nieudacznik, którego od niechybnego końca z własnej ręki uratowała kosmiczna odyseja, sama w sobie nieco groteskowa. Bo czy wizja niemal boskiej istoty, zatrudniającej specjalistów z wielu światów, aby wydobyć antyczną katedrę z dna morza, nie ma w sobie odrobiny szaleństwa? Fakt, że Dick sięgał sporadycznie po różne rozweselacze, pobudza dodatkowo wyobraźnię w kwestii motywów powstania tej historii. Jeśli kojarzycie PKD jako autora klasycznego, takiego od złotych standardów SF i boicie się przez to sięgnąć po jego prace, to Druciarz Galaktyki jest świetnym sposobem, by pozbyć się owej fobii.
Autor: Philip K. Dick
Tytuł oryginalny: Galactic Pot- Healer
Wydawca : Wydawnictwo Rebis 2020
Tłumaczenie : Jacek Spólny
Stron : 232
Ocena: 75/100