Czerwony Kapitan – recenzja kryminału z Maciejem Sthurem w roli głównej

Jest upalne lato roku pańskiego 1992. W jeszcze czechosłowackim powietrzu mocno wieje jeszcze wiatr ustrojowych i politycznych przemian zwiastujący rozpad republiki. Jak jednak pokazuje historia również naszego kraju, zatęchły smrodek po poprzednim systemie nie łatwo jest wywietrzyć. Silne „grupy interesu”, pozostałości aparatu poprzedniej władzy nie za bardzo są zainteresowane tym aby ktokolwiek i kiedykolwiek rzucił nieco światła dziennego na zamiecione pod dywan grzeszki. Do grona spraw, które nie powinny zostać poruszane należy również ta, na którą trafia główny bohater Czerwonego kapitana – Richard Krauz. Na placu budowy nowo powstającego bankowego wieżowca wykopano, nieco już nadgryzione zębem czasu, zwłoki. Niby nic dziwnego, bo budowa odbywa się w pobliżu cmentarza. Sęk w tym, że w czaszce denata znaleziono wbity gwóźdź, palce są połamane, a pod paznokciami widać ślady igieł. Jakby nie patrzeć, raczej nie było to samobójstwo. Mimo niechęci otoczenia i kolegów z Wydziału Zabójstw Krauz postanawia zająć się sprawą. Detektyw jeszcze nie wie, że ta sprawa jest dużo bardziej niebezpieczna niż mogłoby się to na początku wydawać.

Zobacz również: Jesienna rekrutacja w AMA Film School 2016/2017

czerwony kapitan 1

Fabularny koncept, zaczerpnięty z książki Czerwony Kapitan poczytnego słowackiego autora, Dominika Dana jest prosty. Grany przez Macieja Sthura Krauz to typowy „ostatni sprawiedliwy”. Niezłomny policjant szukający prawdy i sprawiedliwości w świecie ogarniętym przez niemrawych, rozpitych stróżów prawa i wszechobecną, wciąż jeszcze silną UBecję. Pomysł to stary jak świat i ograny w kinie nie raz, ale wciąż przecież niezwykle atrakcyjny i przyciągający uwagę. Problem jednak w tym, że reżyser filmu, Mchal Kollar, ma tak naprawdę niewiele do zaoferowania. Czerwony kapitan to w najlepszym przypadku tylko poprawne gatunkowe kino. Podążające wytyczonymi i wydeptanymi przez Hollywood ścieżkami, kurczowo trzymające się standardowych rozwiązań. Idąc tym tropem, bohaterowie to w zasadzie zbiór mniej lub bardziej wyświechtanych klisz. Pozy zdefiniowane jedną, dwoma cechami. Tak więc Krauz jest niezłomny i zaniedbuje rodzinę, jego partner – Burger – to leniwy i cyniczno-ironiczny stary wyga, jest zły UB-ek, pomocny UB-ek i UB-ek grający na dwa fronty. I nawet jeśli, któraś z tych postaci ma większy potencjał, szybko jest spychana na bok żeby nie zburzyć czarno-białej wizji świata. Wizji w której jest dobry Sthur i zgraja złych agentów. Próżno szukać nakreślenia jakiegoś ciekawszego historycznego kontekstu związanego z, ciekawą przecież, epoką. Dobrze przynajmniej, że dialogi bohaterów iskrzą, są nieźle napisane i uderzają czarnym jak w habicie ksiądz humorem w niespodziewanych momentach.

Zobacz również: Recenzja filmu Pokłosie (2012) – głośnego thrillera Władysława Pasikowskiego!

czerwony kapitan 2

Odłóżmy jednak na chwilę uproszczoną wizję świata. Nie do końca leży mi też warstwa realizacyjna, „stylówa” w jakiej nakręcony jest Kapitan. Nad filmem wisi niestety pokraczna skaza serialowości. Jak telewizyjna czołówka wyglądają już, otwierające obraz, napisy pojawiające się na komputerowej gazecie. Potem, następujące po sobie sceny pozbawione są inscenizacyjnego polotu czy ujęć budujących napięcie. Nieważne czy jest to scena dialogu czy pościg, niemal za każdym razem widzimy po prostu bohaterów w półzbliżeniu. Drodzy Twórcy,  można było się pokusić o ciekawsze ujęcia, jazdy kamery czy chociażby zwyczajne przedłużenie sekwencji. Zamiast tego jest jedynie dużo zółtego filtra na obrazie, który ma podkreślać, że lato w 92 było naprawdę gorące. Można też niestety odnieść wrażenie, że twórcy nie do końca potrafili zachować odpowiedni balans między efekciarstwem scen akcji, kreacją bohaterów, a poważniejszą kryminalną konwencją. W efekcie sekwencje robione bardziej „na serio” luźno przeplatają się z takimi, które spokojnie mogłyby znaleźć się w kontynuacji Johna Wicka (irracjonalna scena na autostradzie). Jedynie wnętrza i kostiumy bronią się nieźle. Naprawdę łatwo uwierzyć, że akcja dzieje się na początku lat 90. 

Zobacz również: Kobiety bez wstydu – ścieżka dźwiękowa [Recenzja i odsłuch]

czerwony kapitan 3

Ostatecznie więc, film Kollara były niewyróżniającym się kinowym patrzydłem. Z niezłą intrygą, przyzwoitym aktorstwem i średnią reżyserią. Jest jednak jedno „ale”. Pewnie wielu z Was już wie, że film będzie można zobaczyć w polskich kinach jedynie z rodzimym dubbingiem. Decyzja motywowana jest tym, że Polakom język naszych południowych sąsiadów brzmi śmieszno, więc rasowy thriller, wedle tej filozofii, byłby skazany na niepowodzenie. Pytanie czy takie podejście nie jest podszyte protekcjonalnością względem polskiego widza? Co więcej, samo wykonanie wywołuje efekt podobny do tego, przed którym wprowadzenie dubbingu miało bronić. Polska ścieżka nie zawsze doskonale zgrywa się z ruchem ust, głosy aktorów dominują nad całą resztą. Wątpliwości można też mieć do castingu aktorów dubbingowych. Momentami po prostu trudno nie parsknąć śmiechem (nie mówiąc o wczuciu się w dramatyzm sytuacji), kiedy dialog prowadzony jest przez głosy Dumbledore’a i Maga z Ghotika. Krótko mówiąc, traktujmy dubbing w Czerwonym kapitanie jako specyficzny eksperyment. Miejmy nadzieję, że polscy decydenci uwierzą w polskiego widza i nikt nie będzie próbował go powtarzać. 

źródło ilustracji w artykule i obrazka wyróżniającego: materiały promocyjne Kino Świat

Dziennikarz

Redakcyjny hipster. Domorosły krytyk filmowy, fan mieszaniny stylistyk i kreatywnego kiczu. Tępiciel amerykańskiego patosu i polskich kom-romów

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?