Muszę przyznać, że po zapoznaniu się ze wstępnym zarysem fabuły, miałem sporo obaw, dotyczących najnowszej książki w serii Horyzonty Zdarzeń wydawnictwa Rebis. Polska w 2057 roku, jako ostatni bastion ludzkości na Ziemi, otoczona przez hordy właściwie bezmózgich dzikich bestii przypominających orków. Tytułowy Orzeł Biały to zaś batalion, walczący na froncie zachodnim z niemieckojęzycznymi stworami. Przy takim pomyśle wiele mogło pójść nie tak. Po pierwsze, obawiałem się o zbytnie podobieństwo chociażby do świata Warhammera 40 000, gdzie Kosmiczni Marines, ubrani w pancerze bojowe, walą z ciężkich działek do hord zielonoskórych, walcząc w imieniu Imperium Człowieka oraz ich boskiego przywódcy – Imperatora. Po drugie, książka łatwo mogła pójść w kierunku wielu dosyć często używanych przez polską literaturę tropów – sytuacja przedstawiona w utworze idealnie pasuje na nową wersję Przedmurza Chrześcijaństwa. Wiecie: wątki mesjanistyczne, Polska Chrystusem Narodów, Polacy Naród Wybrany, gdzie każdy oddział ma kapelana, a połowa sprzętu jest poświęcona Maryi bądź Jezusowi. Po trzecie, kiedy tylko Polacy zachowali człowieczeństwo, wątek wydawał się bardzo śliski. Musiał być bardzo dobrze zrealizowany, by nie narażał się na śmieszność i dziwne faworyzowanie przez pisarza, bądź kompensowanie swojemu narodowi krzywd historycznych, poprzez mało realistyczne sytuacje literackie.
Okazuje się, że Marcin Sergiusz Przybyłek potrafił w swojej najnowszej książce rozwiać wszystkie te obawy. Rzeczywiście, nawiązania do Warhammera są dostrzegalne, ale cała historia czerpie z różnych innych dzieł, więc w ogólnej intertekstualności utworu pojedyncze podobieństwa nie stanowią problemu. Jednocześnie nawiązania do popkultury są dobrze wplecione i często oryginalnie wykorzystane – na przykład aluzje do Gwiezdnych Wojen w pewnym momencie umożliwiają porozumienie dwójce postaci, chociaż nie mają one wspólnego języka. Co do mesjanizmu, Przedmurza i tym podobnych, rozwiązanie okazało się proste. Polska w tej wersji historii stała się pogańska. Ma to sens – Chrześcijaństwo jest religią dosyć uniwersalistyczną, ale kiedy cały świat opanowały oszalałe krwiożercze potwory, potrzeba czegoś bardziej swojskiego, co stawia Polskę w centralnym miejscu. Sama przemiana nie była żadną zasługą Polaków, tylko skutkiem ubocznym naszych waśni i kłótni oraz ogólnej dezorganizacji państwa. Otóż N-Gen, specyfik mający zapewnić nieśmiertelność, został z czasem zalegalizowany na całym świecie, tylko w Polsce ciągłe spory polityczne nie pozwoliły na to tak długo, aż ujawniły się jego skutki uboczne.
Skoro o sporach politycznych mowa, warto tutaj wspomnieć, że autor bardzo dobrze unika faworyzowania jednego kierunku czy wizji świata. Chociaż w książce widać pewne nawiązania do współczesności i toczących się obecnie sporów, są one na tyle wymierzone, że każda ze stron odrobinę oberwie ostrzem satyry, ale żadna za bardzo. Przez pewien czas wydawało mi się, że brak równowagi zostanie tutaj zachowany w przypadku chrześcijan i pogan, ale później, kiedy dochodzi do dyskusji pomiędzy przedstawicielami tych religii na dworze królewskim, sytuacja zostaje zbalansowana.
Można powiedzieć, że chociaż ogólny pomysł na powieść nie jest szczególnie oryginalny i treść książki składa się z wielu znanych elementów, to są one w taki sposób ze sobą połączone, że powstaje coś świeżego i ciekawego. Chociaż ma ponad 700 stron, a niektóre rozdziały (zwane „Sztandarami”) potrafią mieć nawet ponad 200 stron, książka od razu „wciąga”, co sprawia, że czyta się ją dosyć szybko. Zwroty akcji niejeden raz mnie zaskoczyły, a liczne elementy humorystyczne, narracja czy dialogi wielokrotnie mnie fenomenalnie rozbawiły. Warto zaznaczyć, że mimo iż mamy tutaj klasyczną historię z cyklu „rycerze w błyszczących zbrojach kontra ohydne, krwiożercze potwory”, narracja nie jest prowadzona tylko z punktu widzenia żołnierzy Twierdzy Polski (taką oficjalną nazwę przybrał kraj podczas reorganizacji, koniecznej kiedy sytuacja międzynarodowa zmieniła się tak drastycznie), ale także z punktu widzenia zielonoskórych, w tym zarówno tych gotowych na konfrontację z Różowymi (tak orkowie nazywają niezmutowanych przez N-Gen), jak i tych pokojowo nastawionych, chcących odzyskać zagubione człowieczeństwo. Także po stronie polskiej ukazane są odmienne punkty widzenia. Nie każdy Polak przedstawiony w powieści kieruje się mentalnością oblężonej twierdzy.
Postacie są bardzo dobrze napisane, ale nie bez powodu na początku książki jest spis najważniejszych Dramatis Personae. Książka jest długa, oddział spory, a każdy bohater ma imię, nazwisko i ksywkę. W dodatku obsługują dużo fikcyjnego sprzętu wojskowego, którego nazwy także trzeba rozpoznawać, by nie głowić się za długo nad tym, czy w zawierusze wojennej oberwał transporter kołowy, czołg czy śmigłowiec. Na szczęście kod, jaki zastosował autor, jest zrozumiały – każda nowa broń produkowana w Twierdzy Polsce jest nazwana od słowiańskich bóstw, a bohaterowie w większości noszą normalne imiona. Po pewnym czasie czytelnik jest w stanie się we wszystkim połapać i wie, że Perun czy Weles będą nazwami sprzętu, a Zdzira, Ktara, Szaman czy Wiedźmin ksywkami postaci. Bohaterem jest właściwie cały oddział, a role tak w powieści, jak i na polu bitwy, są rozłożone w miarę równo. Nie ma wśród nich postaci, które byłyby niewiarygodne bądź irytujące – żołnierze zachowują się profesjonalnie i mają ludzkie odczucia, a zieloni często zaskakują oryginalną mieszanką głupoty oraz niespodziewanego sprytu, co jest jednym z głównych źródeł humoru w utworze.
Tyle o pozytywach, ale trzeba wspomnieć też o wadach. Moja osobista ocena książki jest wysoka, ale są pewne cechy, które na przykład dodawały realizmu, ale dla kogoś mogą jednak być sporymi wadami. Tak na przykład jest z brutalnością i bardzo mięsistym językiem. Bohaterowie są w większości żołnierzami (po jednej stronie barykady w dodatku dosyć przygłupimi, o mocno zubożonym słownictwie) i często znajdują się w sytuacjach stresowych, więc bluzgi są bardzo częste. Orkowie mają bardzo duże możliwości regeneracji, długo więc umierają i muszą odnieść naprawdę ciężkie rany, by nie wrócić do boju. To z kolei oznacza, że im twardszy zielonoskóry, tym więcej makabrycznych obrazów czeka czytelnika. A ponieważ zapach „różowych” wprawia zmutowanych w szał bojowy, z ich strony także można spodziewać się dużej dawki brutalności. Autor ma wykształcenie medyczne i doświadczenie w pracy w przemyśle farmaceutycznym, nie boi się więc dosyć dokładnego opisywania operacji polowych, ran bitewnych, bądź rozdzierania ludzi na kawałki w celach konsumpcyjnych. W tych sytuacjach pojawia się też czarny humor, nawiązujący na przykład do różnic kuchni francuskiej i niemieckiej. Niektórzy czytelnicy mogą się jednak poczuć nieswojo, czytając dyskusje o najlepszym sposobie konsumowania ludzi. Niektórym może także przeszkadzać ilość nawiązań do popkultury – momentami książka przypomina powieść-kolaż. Sądzę, że o ile brutalność i wulgarny język, które są jednak dość częstą cechą powieści wojennych, nie urażą nadmiernie czyjegoś zmysłu estetycznego, jest to książka godna zainteresowania. Dzieło to może się w różnym stopniu spodobać, ale na pewno nie zawiedzie. Zakończenie książki wyraźnie wskazuje też, że planowany jest sequel.
Marcin Sergiusz Przybyłek
Orzeł Biały
Wydawca: Dom Wydawniczy Rebis 2016
Stron: 704
Ocena: 90/100