Kiedy w marcu 2016 Rebis wydał trzeci tom Kampanii Cienia, wielu czytelników było skonsternowanych: To nie koniec, to nie będzie trylogia? Niestety – nie.
Właśnie dostaliśmy do rąk przetłumaczony na polski tom czwarty, a przed nami jeszcze piąty – którego amerykańska premiera planowana jest na styczeń 2018 i który, jak głoszą sieciowe plotki, ma zwieńczyć cykl. Tymczasem autor, Django Wexler, w Działach Imperium wyraźnie szykuje się do tego zakończenia, zamykając wątki i wprowadzając już tylko jeden wyraźny motyw przewodni.
Po wielkiej rewolucji w Vordanie, Janus Vhalnich zostaje Pierwszym Konsulem, rozpętuje kolejną wojnę i wyprowadza armię w stronę siedziby Kościoła Zjednoczenia, a przede wszystkim – Pontifeksa Czerni, chcąc zdobyć jego twierdzę, zniszczyć zakon i uwolnić – czy może przejąć? – jego demony. Królowa Raesinia nie oddaje mu pola i wyrusza wraz z nim i wojskiem, by kontrolować jego działania. W tym samym czasie w lochach Elizjum kapłani czerni hodują najpotężniejszego znanego światu demona: Bestię.
Tak w skrócie zawiązuje się akcja tego tomu. Porzucamy wielką politykę na rzecz akcji i bitew: armia Vordanu, ze znanymi nam doskonale Winter Iherngalss i Marcusem d’Ivoire na czele, wędruje przez ziemie Murnskajów, by podbić kościelną twierdzę. Rozpętuje się wojna, w tle Raesinia próbuje zawiązywać polityczne sojusze i odsunąć Janusa od władzy. Jest to niejako powrót do pierwszego tomu, Tysiąca Imion: autor pokazuje życie wojska, obozy, bitwy, starania o zaopatrzenie, administrację i walki, a cała reszta to zaledwie elementy posuwające machinę fabularną do przodu.
Z jednej strony trzeba powiedzieć wyraźnie: Działa Imperium mogłyby być spokojnie o 100 stron krótsze. Jest tu trochę dłużyzn, a opisy bitew nie wnoszą dla czytelnika nic nowego – w końcu to samo dostawaliśmy w poprzednich trzech tomach, a tam przynajmniej była różnica okoliczności i warunków na polu bitwy. Widać też wyraźnie, że to tom „przechodni” – autor tworzy w nim grunt pod ostateczne rozwiązanie akcji (przynajmniej taką można mieć nadzieję), usuwając część postaci, dodając nowe, dorzucając dwa wątki, które napędzą bohaterów w piątym tomie i rozstawiając swoje pionki na tej politycznej planszy.
Jednocześnie, poza przegadaniem, nie jest to książka specjalnie słabsza od wcześniejszych tomów. Wexler ładnie poradził sobie z wątkiem d’Ivoire’a i Raesinii, nie pominął też odpowiedniego przedstawienia problemów, które po zniknięciu Jane będą dręczyć Winter. Nadał też nowy rys Janusowi – który dotąd mógł się jawić jak postać gdzieś pomiędzy półbogiem a… Lordem Vetnarim ze Świata Dysku: wszystkowiedzący, perfekcyjny, zagadkowy i do bólu inteligentny. Teraz Pierwszy Konsul nabiera ludzkich cech i jego motywacja w końcu staje się jasna.
Muszę też zwrócić uwagę na jedną wadę, która osobiście doprowadza mnie do szewskiej pasji: napis na okładce błyskawicznie się ściera (jak widzicie na zdjęciu). Wystarczy dwa razy włożyć książkę do plecaka, żeby stracił barwy, a farba została na palcach lub rzeczach. Problem pojawił się też w poprzednim tomie, więc to raczej nie przypadek.
Podsumowując: fabularnie nie dzieje się tu na tyle dużo, by uzasadnić rozdmuchanie Dział Imperium aż do 600 stron, a całość to wyraźny tom-poczekajka, przygrywka przed większym fabularnym tąpnięciem. Jednak fani serii będą z pewnością zadowoleni z kształtu, jaki przybiera ta opowieść, z kierunku, w którym podążają bohaterowie i z tego, że tuż przed nami najwyraźniej czekają odpowiedzi na pytania o demony, Raesinię i Vhalnicha. Obyśmy nie musieli długo czekać na polskie wydanie!