Maja Lidia Kossakowska – Bramy Światłości tom 1 – recenzja książki

Są takie historie, których zakończenie jest całkowicie zadowalające i zdawać by się mogło, że nic już nie trzeba dodawać. Mimo to gdzieś w głębi duszy zapala się ostrzegawcza lampka, mówiąca, że zdarzy się coś jeszcze, wbrew logicznym założeniom, że jej bohaterowie nie pomachali na pożegnanie i nie poddadzą się tak łatwo. Tak właśnie miałem z drugim tomem Zbieracza Burz, którego zakończenie nie było ani happy endem, ani tragedią – było za to satysfakcjonujące. Czerwona lampka podpowiadała jednak inaczej i miała rację. Bramy Światłości otworzyły nowy rozdział w tak zwanym Cyklu Anielskim Mai Lidii Kossakowskiej.

Wszystko wskazywało na to, że Królestwo, mimo iż pozbawione fizycznej obecności Pana, jest bezpieczne. Antykreator został pokonany, a jego niszczyciel, Daimon Frey, nie uczynił tego samego z Ziemią, jak obawiali się Gabriel i spółka. Lecz gdy nagle do Razjela z szokującą wiadomością przybywa jego dawna uczennica Sereda, pozorna równowaga znika. Świetlista, będąca wybitnym podróżnikiem i naukowcem twierdzi, iż wyczuła wyraźną obecność Jasności w Strefach Poza Czasem, czyli miejscu, któremu najbliżej do pierwotnego chaosu. Nic dziwnego więc, że cała wierchuszka Królestwa staje na głowie i wysyła specjalną ekspedycję, mająca potwierdzić ów fenomen, wyznaczając na jej dowódcę tego, który od czasu do czasu ma jeszcze kontakty z Jasnością – Daimona Freya. Echo tej eskapady dotrze i do Głębi, a reakcja Lucyfera będzie nader niespodziewana.

Podróż nie ma być łatwa, a anielskie skrzydła na niewiele się w niej zdadzą. Odbędzie się ona bowiem przez miejsca, które nie stanowią bezpośredniej części Królestwa, a które zamieszkiwane są przez postaci nie występujące zbyt często obok aniołów. Kossakowska wyznaczyła szlak wyprawy poprzez Meru, krainę związaną z hinduizmem, która nie cieszy się w kulturze popularnej taką estymą, jak chociażby Asgard, chociaż ma wiele do pokazania. Różnorodność i kontrasty w niej panujące są niesamowite – od napuszonego i kiczowato cukierkowatego pałacy Bhairawy, poprzez jałowe i ponure ziemie krainy umarłych Jamy, po siedzibę króla nagów Nagendry- majestatyczną i harmonijną Nagalokę. Jednak nie tylko lokacje są popisem kunsztu autorki, postacie w nich występujące również pobudzają wyobraźnię. Genialni bracia Ribhuszkanowie, porywczy i waleczni Marutowie z Matariśwanem na czele, urokliwa księżniczka Nagów- Cenny Jedwab czy chociażby zwykli mieszkańcy Meru, jak kinnarowie czy apsary to istna feeria wspaniałych charakterów.

Kossakowska poradziła sobie również z relacjami między postaciami. Napięte stosunki między Freyem a Seredą wydają się nieco przewidywalne, co nie znaczy, iż nie są barwne. Znacznie lepiej jednak prezentuje się stosunek na linii Abbadon – Piołun. Boska Bestia, jaką jest koń Daimona, to nie szczerzące się bydlę, lubujące się w kostkach cukru, a towarzysz broni, który potrafi przypomnieć swemu jeźdźcowi i wszystkim innym, że jest istotą myślącą, mogącą dokonać czynów niedostępnych nawet aniołom. Wart uwagi jest również przywódca Matariśwan. Zapalczywy, nieokrzesany, a przy tym szalenie niebezpieczny i inteligentny, umiejący nader dobrze ukrywać swą niechęć do przedstawicieli Królestwa i wszystkich innych mających jakikolwiek kontakt z Seredą. Pojawiają się tu oczywiście wątki humorystyczne, jak chimeryczność Lucyfera i jego batalie z Asmodeuszem, czy maskotka pewnego niebiańskiego maga.

Ilustracje to specyficzny element książki. Gdy ich nie ma, nikt tego nie zauważa, gdy zaś są, wszyscy chcą, by wiernie oddawały treść danej książki i stały na wysokim poziomie. Dotychczas dzieła z Cyklu Anielskiego ilustrował Dominik Broniek i należą mu się za to ukłony. Jego wyobrażenia Jaldaboata czy Lucyfera to istne cuda. W piątym tomie serii zastąpił go jednak Vladimir Nenov. Rysownik zdolny, tworzący w ciekawym stylu, lecz mam wrażenie, że nie czytający zbyt dokładnie treści, którą ilustruje. I nie chodzi tu o wizję niektórych istot, ale o niespójność z tym, co napisała autorka: na przykład scena w Lesie Brzytew czy walka Daimona z morskim potworem. Nie są to straszliwe faux-pas, ale kłują w oczy.

Bramy Światłości to udana kontynuacja serii. Autorka nieco zbacza na terytoria innych wyznań, ale klimat pozostaje niezmienny – całkowite uczłowieczenie pozornie boskich bytów i pokazanie, że też mogą krwawić. Cudowne istoty nadal pozostają bytami mitycznymi, lecz skutecznie odartymi z nobilitujących szat. Obok mającego parcie na władzę Gabriela czy werterycznego Lucyfera, otrzymujemy przebiegłego Bhairawę i nieprzewidywalnego Matariśwana. Mimo ciekawych na miarę poprzednich części wizji i postaci, czegoś tu jednak brak. Fabuła nie oddaje niepokoju i napięcia, problemy w Bramach Światłości wydają się lichym cieniem wobec tak wielkiego niebezpieczeństwa, jakim była ofensywa sił Antykreatora. Mam nadzieję, że autorka rozpędzi ją w drugim tomie, realizując przy tym niesamowite pomysły.


 Okładka książki Bramy Światłości tom 1

Autor: Maja Lidia Kossakowska

Tytuł: Bramy Światłości tom 1

Wydawca: Fabryka Słów

Stron: 512

Data wydania: styczeń 2017

Ocena: 80/100

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?