Ultimate X-Men tom 1 to w sporej mierze origin grupy. Nie otrzymamy tu powtórki z werbunku oryginalnej piątki, a małą mieszankę z różnych epok. I tak obok Cyclopsa i Jean Grey w składzie Charlesa znaleźli się też Storm, Beast, Colossus i Iceman. Gdzieś po drodze przyplątuje się Wolverine. Wszyscy nieco inni niż oryginały, ale bez mazania w ich dziedzictwie. I tu uznanie dla Millara. Pierwsze wejście na scenę każdej z postaci jest obiecujące. Colossus jako terminator rosyjskiej mafii czy Beast w hawajskiej koszuli i bandanie przy barze to coś zupełnie innego, niż nudne wyjście z cienia dyskryminowanego mutanta.
Równie ciekawie prezentują się antagoniści młodego zespołu. Nie mogło zabraknąć Magneto, którego ekstremizm i terroryzm są pokazane w bardziej realistyczny sposób. Owszem, jest hełm, peleryna i nienawiść do ludzi, ale jego metody, a w szczególności przywitanie niespodziewanych sprawiają, że fani złego wcielenia Magnusa będą zadowoleni. Kolejną przeszkodą jest Weapon X. Organizacja będąca czymś nieco innym, niż w klasycznej 616-stce, ale nie mniej groźną dla homo superior. Na jej czele stoi pułkownik Wraith, sadystyczny i przekonujący mnie bardziej, niż tajemniczy naukowcy z Wolverine: Broń X. Ciekawa kwestia jest z Quicksilverem i Scarlet Witch. Szczególnie dla tych, którzy czytali Ultimates…
Przy okazji tego tomu doszła do mnie pewna oczywistość. Fani MCU zastanawiają się, jak do filmowego świata wprowadzeni zostaną mutanci. Jeśli twórcy mieliby szukać prostej i szanującej materiał źródłowy drogi, to Ultimate X-Men świetnie się do tego nadają. Bohaterowie są tu debiutantami, ale są rozpoznawalni i ich wprowadzenie nie byłoby trudne ani przekombinowane. Nawet tutejszy Wolverine wpasowałby się w tę część kinowego Marvela, w której dotąd funkcjonowali tacy bohaterowie jak Czarna Wdowa czy Hawkeye. I myślę, że określenie „filmowi” dobrze oddaje naturę koncepcji Marka Millara.
Kubertowie to cenieni twórcy i Ultimate X-Men dzięki nim wygląda perfekcyjnie. I nie chodzi tylko o stroje, które są nowe, ale tymi swoimi kieszonkami nawiązują do oldschoolu, a o cały detal otoczenia i sceny wprost gotowe do przeniesienia na ekran. Beast unikający krzyżowego ognia Sentineli, Wolverine na bagniskach i wreszcie – Magneto. Tam, gdzie pojawia się nasz niemłody mutant-terrorysta, tam są i epickie sceny. Pozostali rysownicy również robią swoją robotę, ale bez Adama i Andy’ego Kubertów Ultimate X-Men tom 1 nie byłby taki sam.
Ultimate X-Men ukazywało się nakładem Dobrego Komiksu lata temu i to właśnie ten tytuł sprawił, że grupa Xaviera zajmuje w moim sercu szczególne miejsce. Jeśli ten cykl wydawniczy miał za zadanie odświeżyć wizerunek herosów i przedstawić ich koncepcję na nowo, to Ultimate X-Men tom 1 są najlepszym ucieleśnieniem tej idei. Dla ortodoksyjnego fana wszystko może być nadmiernie skondensowane, ale obrona Waszyngtonu czy potyczka z Weapon X sprawią, że tę wersję Dzieci Atomu pokocha równie mocno, co klasykę.
Tytuł oryginalny: Ultimate X-Men vol.1
Scenariusz: Mark Millar, Geoff Johns
Rysunki: Adam Kubert, Andy Kubert, Tom Raney, Tom Derenick, Aaron Lopresti
Tłumaczenie: Marcin Roszkowski
Wydawca: Egmont 2020
Liczba stron: 324
Ocena: 85/100