Album rozpoczyna się od debiutu postaci, która zasłużyła na miano jednego z największych antagonistów Spider-Mana. Jednak Bendis znów wprowadza rewolucję w szczegółach, przez co pojawienie się Carnage’a może być dla czytelników obeznanych z uniwersum pewnego rodzaju zaskoczeniem. Nie ma tu Cletusa Kasady’ego, nie ma symbiontów z kosmosu, a „ojcem” Carnage’a nie został Venom. No to co jest? Nauka, genetyka i tragiczne w skutkach eksperymenty.
Geneza Carnage’a została zmieniona (i śmiem twierdzić, że wcale nie na lepsze), ale jego pęd do zabijania pozostał ten sam. Czyniony przez niego chaos, chociaż wynika z zupełnie innych pobudek, jest wyraźny, chociaż został nieco złagodzony względem rzezi, jaka stała się jego udziałem w komiksach z lat 90. Otwórzcie sobie stare TM-Semici i zobaczcie, jak sugestywnie przedstawiono tam przemoc. W Ultimate Spider-Man tom 6 Carnage ma nieco inną…twarz. Ale otwiera to przed Bendisem nowe możliwości, bo złoczyńca wprawdzie zniknął, ale po pierwsze nie na dobre, a po drugie zdążył dokonać makabrycznego czynu, który dotknie Petera osobiście.
Po pełnej dynamicznej akcji potyczce z Carnage’em przyszedł czas na spokojniejszy zeszyt, mówiący o radzeniu sobie ze stratą i odpowiedzialności za innych. Chociaż nie ma tu akcji, to ważny moment w życiu Petera, odpowiednik historii Spider-Man No More, w którym padają bardzo gorzkie słowa o dobrych i o złych ludziach. Nie dziwi więc, że chwile później scenarzysta zdecydował się na luźniejsze, humorystyczne historie pełne gościnnych występów.
Na kartach Ultimate Spider-Man tom 6 przewija się sporo gości: Punisher, drużyna X-Men czy Fantastyczna Czwórka, ale najbardziej w pamięć zapadła mi historia z Rosomakiem. Spider-Man i Wolverine zamieniają się bowiem…ciałami. Wyobraźcie sobie Petera odkrywającego uroki zabawy pazurami, nad którymi nie ma kontroli, czy też doświadczającego niezwykle rozwiniętego zmysłu węchu. A jeszcze zabawniejszy jest Logan, który uwięziony w ciele cherlawego nastolatka musi wrócić do liceum.
Bendisowi świetnie wychodzą krótkie opowieści, gdzie bawi się znanymi z Marvela motywami, może sobie pozwolić na swobodne dialogi czy dać upust swojemu poczuciu humoru. Zresztą sam scenarzysta nie zawsze zachowuje pełną powagę, czego dowodem jest umieszczenie w niektórych kadrach…samego siebie. Ot taki metażart i ukłon w stronę czytelników.
Album zamyka wspólna przygoda Parkera i Ludzkiej Pochodni, osadzona jednak w przyziemnym, licealnym klimacie i dość osobista, a także dwuzeszytowa opowieść o włamaniu Spider-Mana do Sanctum santorum, czyli magicznej rezydencji Doktora Straneg’a. To właśnie tam Peter doświadczy dynamicznej sekwencji snu, a raczej cyklu koszmarów, w których pojawią się najważniejsze postacie i chwile z jego życia. Moje pierwsze wrażenie? Zapchajdziura. Szybko jednak doszedłem do wniosku, że to potrzebna opowieść, której echa być może zaobserwujemy już wkrótce.
Ultimate Spider-Man tom 6 to dobre opowieści, świetne dialogi i niesamowite, chociaż tym razem dość nierówne rysunki Bagleya, któremu być może ze względu na obłożenie tak długą serią nie zawsze udaje się dopracować tła i detale. Kilka razy uśmiechnąłem się pod nosem, doceniając udany humor, lekki humor, a każdą sekwencję akcji pochłaniałem po kilka razy. Nie mam żadnych wątpliwości – najnowsza seria przygód Pajączka nie umywa się do tej napisanej przez Bendisa. I tylko ta okładka oszukuje, bo Ultimates to my tu właściwie nie spotkamy…
Tytuł oryginalny: Ultimate Spider-Man vol 6
Scenariusz: Brian Michael Bendis
Rysunki: Mark Bagley
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawca: Egmont 2020
Liczba stron: 300
Ocena: 75/100