Standardowy obrazek kryminału ukazuje sponiewieranego przez życie detektywa, który powoli zbliżając się do dna, trafia na sprawę, która może wszystko odwrócić. I tak jest w Stumptown, choć skłonnego do monologów twardziela zastępuje kobieta, której wszak nie zaliczyłbym do mdlejących fanek poezji. Dex to dziewczyna żyjąca nieco na skraju, uzależniona od hazardu i co gorsza, zadłużona u Indian, którzy swobodnie odnaleźliby się na łamach serii Skalp. Gdy znowu traci szansę na wielką wygraną, po nieudanej próbie zaciągnięcia kolejnej pożyczki pewna wpływowa starsza pani zleca jej odnalezienie wnuczki. W tej sprawie nie ma jednak za grosz babcinej troski, a dziewczyny szuka nie tylko jej rodzina.
Dexedrine Parios, bo tak brzmi pełne imię bohaterki, to bohaterka ze stali. I nie dlatego bynajmniej, że jest kimś pokroju Jessiki Jones. Miejscami wprost przeciwnie – tam, gdzie żona Luke’a Cage’a radzi sobie niczym walkiria, Dex obrywa i jedynym jej wsparciem jest niebywały detektywistyczny zmysł. Moc tej postaci tkwi nie tylko w tym, jak prowadzi sprawę, ale w niejako chwilowych ujęciach prawdziwej twarzy Dex. Mowa tu między innymi o opiece nad cierpiącym na zespół Downa bratem i kierowaniem się ludzkim kodeksem, który nie brzmi, jak zbiór zasad harcerza. Przy tym to nie mdła sylwetka rodem z telewizyjnych seriali, które śmią wpychać się na półkę z kryminałami, a piękny obraz kobiety, która żadnych wyzwań się nie boi. Zwłaszcza jeśli w grę wchodzi spłata długów…
Stumptown tom 1 wizualnie jest najatrakcyjniejszy pod względem kolorystycznym. Lee Loughridge kieruje nastrojem chyba nawet bardziej od rysownika Matthew Southwortha. Bywa transowy, oszczędny, neonowy, ale też naturalny, kiedy trzeba. Acz nie potępiam ilustratora. Southworth najlepiej radzi sobie w miejskim środowisku. Wiedzcie bowiem, że miejscem akcji nie jest tradycyjnie już niemal LA czy NY. To Portland w stanie Oregon, zwane właśnie Stumptown. Miasto, które nie jest wymarzoną destynacją dla spragnionych amerykańskich wojaży turystów, ale mające potencjał nie tylko na scenerię kryminalnego komiksu. Jest więc trochę wielkomiejskości, ale i zapyziałych dziur i miejsc, które swobodnie można nazwać małym fragmentem Sosnowca na terenie USA. Southworth świetnie spina te odmienności, choć jak już wspominałem, show kradnie mu kolorysta.
Lubię kryminały, zwłaszcza w formie komiksu i to doprawionego nutką noir. Tu może nie ma go tyle, co u takiego Franka Millera, ale estetyka pozostawia swój ślad. Stumptown tom 1 budzi jednak małe zastrzeżenia. Jest dobre, ma świetnie napisaną protagonistkę, a fabuła nie kalkuje popularniejszych tytułów, ale jednocześnie nie chwyta za łeb i zapewne da o sobie zapomnieć po jakimś czasie. Jest jak drugi sezon Detektywa. Z potencjałem, ale nie do końca rozwiniętym. Na rynku na pewno znajdziecie lepsze tytuły, ale jeśli wolicie zacząć od lżejszego gabarytu, to dzieło Grega Rucki trafi do was bardziej, niż Criminal czy 100 naboi. Zobaczymy, jak sytuacja rozwinie się w dalszych tomach. Polecam też zapoznać się z serialem, jednak tradycyjnie wywyższam oryginał nad interpretacje.
Tytuł oryginalny: Stumptown Vol. 1
Scenariusz: Greg Rucka
Rysunki: Matthew Southworth
Tłumaczenie: Arek Wróblewski
Wydawca: Mucha Comics 2020
Liczba stron: 160
Ocena: 70/100