Na początek krótka lekcja historii. Todd McFarlane, zanim odszedł z Marvela i założył własne wydawnictwo, w którym ukazywał się między innymi słynny Spawn, był regularnym rysownikiem serii Amazing Spider-Man. Jego kreska miała prawo się nie podobać – ciężka, mroczna, groteskowa. Rysowane przez niego postaci miały koszmarnie bulwiaste głowy, a Spider-Man w ruchu przeczył absolutnie wszystkim prawom fizyki i grawitacji (do czego nawiązuje zawarty na końcu tomu, dwustronicowy humorystyczny komiks). Na dodatek Pająk zostawiał na stronach dosłownie tony sieci, która czasem nawet wyznaczała granice kadrów. Jednak czytelnikom się podobało, a McFarlane dopracował swój znak rozpoznawczy i powoli stawał się gwiazdą.
A gwiazdy, jak wiadomo, bywają kapryśne. Artyście przestało wystarczać, że rysuje do opowieści innych – sam bowiem pragnął pisać scenariusze, chociaż nie miał w tym wielkiego doświadczenia. Jednak włodarze Marvela pokładali w nim już wtedy ogromną wiarę. Tak dużą, że dali mu pod opiekę nowy tytuł ze swoim najpopularniejszym bohaterem. Spider-Man był piątą już serią na rynku, ale jakże inną od pozostałych.
McFarlane pisał i rysował inaczej niż reszta, sprawiał czasem wrażenie, jakby robił to wręcz od niechcenia i być może to właśnie stało się przyczyną jego sukcesu. Nowy Jork, w którym działał Spider, był miejscem mrocznym i brudnym niczym samo Gotham. Ciemne alejki pełne walających się śmieci, odrapane elewacje, bezdomni ogrzewający się przy płonących beczkach, napady i rozboje, krople krwi na ostrzu noża – taką właśnie stylistykę prezentuje Spider-Man by Todd McFarlane.
Sam Pająk też wydaje się inny – owszem, dowcipkuje i błaznuje jak zawsze, ale jest jakby brutalniejszy i skuteczniejszy, miejscami prawie że sadystyczny. Podobne wrażenie robią jego przeciwnicy – u McFarlane’a zawsze podniesieni do potęgi entej. Rysownik wydobywa z nich najmniej ludzkie, a najbardziej potworne i dzikie cechy – weźmy chociażby kultową historię Torment, gdzie na łamach pięciu zeszytów Lizard w ogóle się nie odzywa, szczerzy tylko pokryte śliną zębiska w swojej ogromnej paszczy. Udręka po latach nadal broni się dusznym klimatem i niesamowitą narracją, a także udanymi nawiązaniami do nie mniej kultowych Ostatnich łowów Kravena.
Spider-Man by Todd McFarlane to także opowieść Maski z udziałem przerażającego Hobgoblina i Ghost Ridera, czy Sub City, gdzie Spider stanie do walki z dawno nie widzianym wampirem Morbiusem. Na końcu mamy też dwa zeszyty (co ciekawe – należy je czytać „bokiem”, jak niegdyś Kajka i Kokosza czy Tytusa) z udziałem X-Force. To jednak najsłabszy element komiksu – płytka nawalanka, którą warto przeczytać jedynie ze względu na monumentalny sposób rysowania Juggernauta. A o daniu głównym jeszcze nawet nie wspomniałem!
W moim odczuciu jest nim doskonale znana polskim fanom Pajączka historia Zmysły. Wydana przez TM-Semic w 1995 roku, a niedawno nawet wznowiona w ramach testu kioskowej kolekcji komiksów ze Spider-Manem (która – mam nadzieję – wreszcie się ukaże) opowieść łączy na swoich kartach Człowieka-Pająka, Wolverine’a i niejakiego Wendigo – ogromnego stwora oskarżonego o brutalne zabójstwa dzieci. W Zmysłach nic nie jest jednak oczywiste, a Spidey i Logan będą musieli połączyć siły, by rozwiązać zagadkę i znaleźć prawdziwego zabójcę. Panowie kiepsko dogadują się nawet w mieście, przy piwku, a co dopiero w ciemnym, mrocznym kanadyjskim lesie.
Spider-Man by Todd McFarlane to czysta klasyka i komiks, na który czekaliśmy zdecydowanie zbyt długo. Jak na najpopularniejszą postać Marvela Peter Parker był nieco zbyt długo zaniedbywany w naszym kraju. Dopiero niedawno coś zaczęło się ruszać – a to Egmont zaczął wydawać serię Ultimate Spider-Man, a to Hachette nieśmiało bada rynek pod kolekcję poświęconą Pajęczakowi. Apeluję o więcej Spider-Mana właśnie z tamtego okresu – był to bowiem złoty czas dla tej postaci, kiedy to nawet najbardziej karkołomne eksperymenty cieszyły się ogromnymi wynikami sprzedaży (pierwszy zeszyt sprzedał się w 2,5 milionach egzemplarzy!) i szacunkiem czytelników komiksów.
Można oczywiście przyczepić się do kilku rzeczy, ponarzekać, że rysunki nie wyglądają tak dobrze na kredzie, fabuły nie są skomplikowane, a dialogi czasem czyta się dość topornie, ale kogo to obchodzi? Na osłodę mamy tu gęsty klimat, odrobinę delikatnej erotyki (mały rym: nikt nie rysuje Mary Jane jak McFarlane), przepiękne całostronicowe panele, które chciałoby się wyciąć, oprawić i powiesić na ścianie. Mówiąc krótko: jedna z najlepszych postaci, w wydaniu jednego z najlepszych artystów, w jednym z najlepszych albumów kiedykolwiek wydanych na naszym rynku.
Tytuł oryginalny: Spider-Man by Todd McFarlane
Scenariusz: Todd McFarlane, Rob Liefeld, Fabian Nicieza
Rysunki: Todd McFarlane, Rob Liefeld
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Wydawca: Egmont 2019
Liczba stron: 416
Ocena: 95/100