Tak więc Providence tom 2 to pójście naprzód, niemal całkowite już odkrycie kart. Tu nie ma miejsca na niedomówienia i widać to nawet w zapiskach głównego bohatera, który wciąż jednak z uporem wszystko racjonalizuje. W pierwszym tomie zachowanie to było w miarę zrozumiałe, tu z kolei Robert Black zachowuje się jak matka pięciorga dzieci, twierdząca uparcie, że nigdy nie współżyła. Moore to szczwany lis i tym zabiegiem potęguje trwogę. Na dodatek bohater jest jak piersiasta blondyna ze slasherów. Lezie w najciemniejszy kąt i wystawia się na zagrożenie, cały czas przy tym idealistycznie patrząc na świat i bagatelizując niebezpieczeństwo. A jest ono realne i w kilku momentach uderza go wręcz w czoło. Czyżby już na horyzoncie majaczyło lovecraftowskie monstrum?
Istotnym elementem jest tu magia. Pojęcie to nadużywane jest przez marketingowców, twórców kultury masowej i mężczyzn nieumiejących opisać odpowiednimi epitetami walorów kobiety. Kojarzy się zazwyczaj pozytywnie, pozwala oderwać się od szarzyzny codzienności. Magia Lovecrafta to jednak coś zupełnie innego. Tu nie ma miejsca na wróżki czy czarodziejów w spiczastych czapkach. W Providence tom 2 nawet prozaiczne rzeczy mogą po chwili stać się niepokojące i wpłynąć na wrażliwszego odbiorcę. Black, kontynuując swoją podróż po Nowej Anglii, zbliża się do nieuchronnego finału, choć już przystanki na drodze do niego są wystarczająco zatrważające. Spotkanie z pewną małolatą czy rozmowa z nader wysokim jegomościem w podziemiach to momenty, które nie dają się zapomnieć. Tu podziękować należy Jacenowi Burrowsowi. Jakoś tak dziwnie się złożyło, że przy scenarzystach formatu Alana Moore’a rzadko ceni się wkład rysownika. A w Providence prace Burrowsa tworzą dodatkową warstwę opowieści.
Alan Moore nie słynie z tworzenia prostych i lekkich komiksów. I nie chodzi o pisanie trochę poważniejszych scenariuszy, a takich, które są rzeczywiście wielopoziomowe. Dla przykładu, Providence nie jest kolejnym komercyjnym elementem wielkiej lovecraftowskiej franczyzy. To nie dodatek do maskotki Cthulhu czy klimatycznego kubka, a przemyślane dzieło, mądrze nawiązujące do bibliografii, ale również i do życiorysu mistrza grozy. Część pisana prozą i komiks właściwy pomysłowo powiązane są z fragmentami listów i innych tekstów, co uwierzytelnia serię Moore’a i Burrowsa.
Ciężar prozy Lovecrafta jest wielki. Autorzy jak Tanabe i Breccia zdołali sobie z nim świetnie poradzić, przenosząc legendę Samotnika z Providence na kanwę komiksu i pokazując tym samym jej uniwersalność i ponadczasowość. Moore tworzy coś więcej, wykorzystując to, co pozostawił po sobie twórca Zewu Cthulhu na własny użytek. Providence to dzieło dojrzałe, mogące pozostawić osoby nieobeznane z dziedzictwem Lovecrafta z pewną dozą niepokoju. Moore pisze jaśniej niż Lovecraft, a rysunki Jacena Burrowsa są przejrzyste i świetnie prowadzą akcję. Komiks można więc czytać nawet bez znajomości oryginału, choć ukryte smaczki na pewno sprawią satysfakcję miłośnikom H.P. Lovecrafta, a żółtodziobów zachęcą do poznania jego dzieł.
Tytuł oryginalny: Providence vol.2
Scenariusz: Alan Moore
Rysunki: Jacen Burrows
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Wydawca: Egmont 2019
Liczba stron: 184
Ocena: 85/100