Jak w ogóle doszło do tych wydarzeń? Wcześniej Kyle miał za zadanie zaprowadzenie pokoju w układzie Wega, między Cytadelą i właśnie Omega Men. Tu uzyskujemy odpowiedź, dlaczego potężny Lantern daje się porwać. Ciekawsze jest natomiast to, co dzieje się dalej. Indoktrynacja może przebiegać na różnych polach. Omega Men pokazują, że są w niej całkiem nieźli i mimo niewielkiej liczebności, planują wzniecić płomień buntu przeciw Cytadeli, rozświetlany pierścieniem Białej Latarni.
Kim właściwie są tytułowi Omega Men? Pod tą złowrogą nazwą kryje się grupa ni to terrorystów, ni bojowników z reżimem. Nazwiska dowodzącego nie chcę tu zdradzać, ale to osoba dość podła, nawet jak na komiksowe standardy. We wszystkich przypadkach Kingowi udało się właściwie stworzyć sylwetki bohaterów, do których ciężko spolaryzować swe uczucia. Dobrym przykładem jest osobnik imieniem Primus. Zadeklarowany pacyfista, gardzący mordem, oczywiście do pewnego momentu, ale też wiecznie nabuzowany drapieżny Tigorr. Postaci te to spadek z serii o tym samym tytule z początków lat 80., odpowiednio rzecz jasna okrojone do wizji autora. Polecam fanom oldschoolu.
Omega Men: To już koniec to dzieło, które może być interpretowane na różne sposoby. Jedni widzą w nim wątki z wojny w Iraku. Inni traktat stawiający pytania o to, co lepsze – stabilny ustrój, zdolny do ogromnych zbrodni czy mający dobre intencje, lecz niekoniecznie adekwatne metody buntownicy. Ja widzę tu z kolei dobrze ujęte pojęcie konfliktu między dwoma powyższymi stronami. Namiestnik Wegi to kawał łotra od początku, choć gdyby zastanowić się nad jego decyzjami, to nie podejmował ich z sadystycznego obłędu, a z ponurej konieczności. Podobnie Omega Men kierowali się dobrem ich ojczyzn, choć nie można było tego uzyskać bez brutalnych metod.
Zielone Latarnie to trochę herosi w klasycznym tego słowa znaczeniu, ale zdecydowanie bardziej stróże prawa. Tak samo powyższy komiks tylko w pewnym procencie ociera się o gatunek superbohaterski. Omega Men to racjonalna space opera, nieobawiająca się wchodzić w kwestie realnej polityki, jakkolwiek nie brzmi to dziwnie w stosunku do tej odnogi SF. Właśnie dlatego Kyle Rayner, mniej znany niż Hal Jordan, jest lepszym kandydatem na niepowiązaną z głównym światem DC miniserię, dającą jednak odczuć, że jest częścią czegoś większego.
Barnaby Bagenda dominuje nad pozostałymi twórcami jakościowo i ilościowo. Układ Wega w jego wyobrażeniach jest kolorowy i różnorodny, trzymający się rozsądku i nieidący w ekstrema odwracające uwagę od treści komiksu. Jeśli zetknęliście się z Batmanem czy Misterem Miracle’em Kinga, to szybko zauważycie wizualne podobieństwa. Podział strony na dziewięć kadrów czy następujące w nich po sobie sekwencje to ważny element narracji tego twórcy i Bagenda świetnie to rozumie, co widać już w pierwszych scenach z porwania Raynera.
Omega Men: To już koniec to ten rodzaj historii, która nabiera mocy w późniejszych rozdziałach. Początkowo komiks wydaje się kolejną poboczną opowiastką z mniej znanym Lanternem i na mniej znanym terenie. W finale pojąłem, że dzieła Toma Kinga wartości nabierają jako całość, a nie poszczególne epizody. Twórca ten tworzy bardziej przemyślanie, kładąc kolejne elementy swej budowli rozważnie, nie posiłkując się tanią akcją jako zamiennikiem treści. Przed nami jeszcze ostatni tom Batmana, choć zapewne wydanie Strange Adventures i Rorschach jest kwestią czasu.
Tytuł oryginalny: Omega Men: The End is Here
Scenariusz: Tom King
Rysunki: Barnaby Bagenda, Romulo Fejadro Jr. i inni
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Egmont 2020
Liczba stron: 304
Ocena: 85/100