Pierwszy nich to zawodnik wagi ciężkiej. Blockbuster to złoczyńca niezbyt bystry, lecz potężny. Masa i siła nie pomogły mu jednak niegdyś w starciu z Graysonem i to w czasie, gdy ten nosił strój Robina. Teraz powraca w zupełnie nowej odsłonie i z dość pokojowymi zamiarami. Składa bohaterowi propozycję, która może wpłynąć na bezpieczeństwo i przyszłość Blüdhaven. Miasto to, mimo iż bardziej kolorowe od Gotham, ma predyspozycje do bycia dla metropolii Batmana poważną konkurencją pod względem kryminalnej statystyki. Czy jednak intencje zupełnie odmienionego Blockbustera są czyste i czy agresja nie przysłoni u niego zdrowego rozsądku?
Raptor w runie Seeleya to postać niebywale ważna. To on dał Nightwingowi siłę rozpędu w pierwszym tomie serii. Złoczyńca ten stanowi balans między planującym złowrogo manipulantem, a kimś, kto wie jak uderzyć, aby zabolało. Przy tym autor nie stara się uczynić z niego łotra na wzór tych z Gotham, choć ma on w sobie nutkę szaleństwa. Jest ona jednak umiarkowana, niekwalifikująca go do pobytu w celi między Riddlerem a Jokerem. Nie oznacza to, że jest on od nich mniej groźny. Ale od czego ma się przyjaciół?
Tim Seeley miał wyraźną wizję kariery pierwszego Robina. Nie zakładał mu na siłę peleryny Mrocznego Rycerza, lecz też nie starał się tworzyć zupełnie nowego, wręcz absurdalnego wizerunku tego bohatera. Nightwing w jego rękach stał się nowoczesnym herosem ulicy, posiadającym pewne doświadczenie, stawiające go zdecydowanie powyżej poziomu nastoletnich herosów Marvela, zachował jednak przy tym młodzieńczą werwę. Grayson jest również autentyczniejszy w kwestii relacji z bliskimi. A skoro o nich mowa…
Nightwing jest mężczyzną o wiele bardziej uczuciowym, niż jego mentor z Gotham. Nie oznacza to, że jego związki są wzorcowe. Przykładem sercowych klap są miłostki z Batgirl czy Starfire. Seeley połączył Dicka z niejaką Shawn Tsang, która podobnie jak jej chłopak, para się fachem herosa, aczkolwiek w nieco improwizowanym, miejscami amatorskim stylu. Cała jej banda to ciekawa zgraja i nie skreślałbym ich mimo pewnej dozy dziwaczności. Tu ich uczucie wystawione jest na próbę, lecz młodzieńcza miłość bez kryzysów to coś wręcz podejrzanego.
W Odrodzeniu jakoś tak dziwnie się złożyło, że sztandarowe serie nie zachwyciły mnie rysunkami. Inaczej było z tymi mniej popularnymi. Kłaniam się w pas ilustratorom Green Arrowa czy All-Star Batmana. Przychodzi mi skłonić się i ku twórcom Nightwinga, gdyż postarali się, aby cykl Seeleya zachował swą indywidualność, a równocześnie miał niemal nieuchwytny bat-klimacik. Choć zmieniali się oni co tom, to regularnie pojawiał się Javier Fernandez. I chyba jemu zawdzięczamy pewną stałą w wyglądzie Blüdhaven i wszystkiego, co z nim związane.
Ostatni tom Nightwinga nie zawiódł mnie, choć pozostawił dużo większy niedosyt, niż w przypadku Green Arrowa. Nightwing tom 4: Starzy i nowi wrogowie to zwieńczenie runu Tima Seeleya i tym samym na razie koniec przygody z bohaterem na naszym rynku. Przy okazji recenzji poprzedniego tomu wspominałem o aktualnym losie Dicka i nawet byłem ciekaw, jak on się rozwinie. Po lekturze tego tomu stwierdzam, że wolę mniej skomplikowanego, heroicznego Nightwinga, niż kompletne zrewolucjonizowanego Ricka. Oby sytuacja się ustabilizowała i postać powróciła na nasz rynek.
Tytuł oryginalny: Nightwing Vol. 4: Blockbuster & Nightwing Vol. 5: Raptor’s Revenge
Scenariusz: Tim Seeley
Rysunki: Scot Eaton, Javier Fernandez, Miguel Mendonça
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Egmont 2019
Liczba stron: 252
Ocena: 85/100