Chociaż postać Morta Cindera występuje w tytule komiksu, jego bohaterem i narratorem jest tak naprawdę niejaki Ezra Winston, podstarzały właściciel antykwariatu z pamiątkami i artefaktami z przeszłości. Kielichy, dzbany, witraże, świeczniki – czego tu nie ma? Co więcej, niektóre z tych przedmiotów mogą wywołać u kogoś podatnego niezwykle silne wspomnienia związane z tytułowym bohaterem. A sam Mort Cinder jest właśnie postacią niezwykłą – chociaż umierał już wielokrotnie, za każdym razem jakoś powracał do życia. Ezra zostanie jego towarzyszem, a co za tym idzie również świadkiem wielu niecodziennych, niepokojących i przerażających zdarzeń.
Narracja w Mort Cinder zbudowana jest wokół przeżyć tytułowego bohatera, który m.in. brał udział w budowie Wieży Babel, walczył bitwie pod Termopilami (300 się kłania), walczył w okopach I Wojny Światowej, płynął statkiem przewożącym niewolników, czy trafił do stosunkowo współczesnego więzienia. Wszystkie jego opowieści zawsze naznaczone są mrokiem, cierpieniem lub zbrodnią, ale i wpisane w historyczny lub pseudohistoryczny kontekst nabierają zupełnie nowego znaczenia.
Fabułę można najłatwiej zdefiniować jako zbiór krótkich opowieści z życia Morta Cindera. Porównać je warto na przykład do niekanonicznych odcinków serialu Z archiwum X, czy chociażby krótszych komiksów z uniwersum Hellboya. Z punktu widzenia czytelnika ważne natomiast jest to, że poszczególne historie niosą ze sobą odpowiedni ładunek emocjonalny. Wciągają, ale jednocześnie potrafią przestraszyć czy chwycić za serce, co jest ciekawostką w przypadku tego typu literatury.
Nie wszystkie opowieści trzymają równy poziom i przyznam, że te najdłuższe przypadły mi do gustu nieco mniej, niż te zaledwie kilkustronicowe, ale i tak jestem pod wrażeniem przeogromnej i niezmierzonej wyobraźni autorów – zarówno scenarzysty w osobie Hectora German Oesterhelda, jak i samego mistrza Brecci. Mort Cinder zachwyca jego czarno-białymi kadrami, przepięknie naszkicowanymi ręką mistrza, wokół którego przez lata wyrosło sporo legend. Gra światło-cienia nadaje krótkim historiom głębi, a gęstą i mroczną atmosferę miejscami można ciąć nożem.
Muszę przyznać, że prace żadnego artysty nie zrobiły na mnie od jakiegoś czasu takiego wrażenia, jak te zawarte w niniejszym albumie. Impresjonistyczny, ale ekspresyjny styl charakteryzuje się jednocześnie ogromną dawką realizmu, a kadry są szczegółowe, chociaż nader często skąpane w mroku. To styl, który zainspirował później wielu wielkich artystów, z Frankiem Millerem na czele. Kto wie, może gdyby nie inspiracje urodzonym w Urugwaju i zmarłym w Argentynie artystą, Sin City wyglądałoby zupełnie inaczej?
Mort Cinder to komiks, którego nie powinno się przegapić, nie tylko ze względu na jego znaczenie dla rozwoju branży, ale przede wszystkim ponieważ jest to po prostu świetna rzecz. Chociaż z początkowo obawiałem się konfrontacji dzieła sprzed dekad ze współczesnymi standardami, przyznaję, że były to obawy kompletnie nieuzasadnione. Album ten bowiem wciąż trzyma się dobrze, godnie się zestarzał, a przede wszystkim nie stracił nic ze swojej dawnej magii. Dobrze, że Non Stop Comics potrafi wyłuskać dla nas takie perełki, mogące zafundować nam niezapomnianą podróż poprzez epoki, czasy, miejsca i wymiary.
Scenariusz: Hector German Oesterheld
Rysunki: Alberto Breccia
Tłumaczenie: Iwona Michałowska-Gabrych, Patrycja Zarawska
Wydawca: Non Stop Comics 2018
Liczba stron: 224
Ocena: 90/100