Odrodzenie otworzyło zupełnie nowy rozdział dla Ligi Sprawiedliwości. O ile New 52! prezentowała odnowiony, lecz dość klasyczny skład, tak po historii Flashpoint wydawnictwo nieco go zmodyfikowało. W miejsce Hala Jordana pojawiło się dwóch zielonych, dosłownie i w przenośni, Lanternów, którym daleko do swego poprzednika, z kolei w miejsce Supermana pojawił się… inny Superman. W tym przypadku ten bardziej klasyczny, będący oddanym mężem Lois Lane i wspaniałym ojcem Jona. Ale czy taki skład wzniósł powiew świeżości? Poprzednich tomów nie nazwałbym kamieniami milowymi dla Ligi. Co więcej, nie nazwałbym ich nawet historiami godnymi uwagi. Czyżby DC uznało, że znana marka broni się sama i nie musi być niczym więcej, niż wybuchowym miksem przygód superherosów?
Ponadczasowych otwiera historia Przegrupowanie, w której bohaterowie mają chwilę czasu na osobiste rozmowy, co jest nowością u Briana Hitcha. Autor wręcz zamęczał czytelnika dynamiką, która zazwyczaj nie była zbyt przemyślana. Tutaj mała przerwa i dialogi między członkami Ligi są jednym z ciekawszych momentów tomu, przypominającym o fakcie, iż prawdziwą mocą superbohaterów DC były niegdyś nie wielkie moce, a ich przyjaźnie i miłości. Wciąż nie mogę odżałować braterstwa Batmana i Supermana, które przez komplikację tożsamości tego drugiego praktycznie nie istnieje, choć album ten czyni sposobność do jego ponownego zapoczątkowania.
Głównymi antagonistami Ligi w tym tomie są tytułowi Ponadczasowi – istoty mające wielką chętkę zniszczenia herosów i przy okazji całej rzeczywistości w dość niekonwencjonalny sposób, ingerując w kluczowe dla nich wydarzenia w historii. Przygody z podróżami w czasie są stałym motywem komiksu superbohaterskiego, lecz mimo to ciągle powstają ciekawe sposoby podejścia do tego tematu. Tutaj nie ma rewelacji, nie dość, że Ponadczasowi nie są zbyt charyzmatyczni, to na dodatek otrzymujemy motyw przenoszenia postaci na różne, rzecz jasna nieprzyjazne dla nich płaszczyzny, które nie grzeszą pomysłowością.
A jakie to światy? Już sam opis wydawcy moim zdaniem zdradza za wiele. Otrzymujemy między innymi przygody w XXXI stuleciu i w czasach narodzin bóstw Olimpu. Futurystyczna przyszłość i mitologia, to tematyka, która zawsze przyciągała moją uwagę. Może to wpływ innych tytułów, a może po prostu niewyróżniająca się przeciętność fabularna sprawiła, że po lekturze nie czułem się jednak jakoś specjalnie usatysfakcjonowany.
Wizualnie jest nieco lepiej. Rysunki Fernando Pasarina momentami przykuwają uwagę na dłużej, tym samym pokazując, jak nawet przyzwoita oprawa wizualna potrafi wpłynąć na dość przeciętny scenariusz. Wizje światów są przekonujące, ale nie wybijają się szczególnie ponad to, czego można spodziewać się po takiej serii. Jest progres i to się liczy.
Liga Sprawiedliwości to grupa zasługująca na wartościowe historie. Chciałbym więc, aby Odrodzenie przyniosło kolejną Wieżę Babel czy Gwóźdź. Trzeci tom jest co prawda lepszy od poprzednich, ale to jeszcze nie to, czego bym sobie życzył. O ile run Geoffa Johnsa miał kilka ciekawych momentów z naciskiem na event Wieczne Zło, o tyle do trzeciego tomu Ligi Sprawiedliwości w ramach Odrodzenia nie wydarzyło się nic szczególnego, a to, co dotąd miało miejsce, wtopiło się w superbohaterski schemat. Z powyższym komiksem jest jak z filmem o sztandarowym zespole DC. Niby ma wszystko, co ma mieć dzieło o treści superbohaterskiej, ale właśnie w tym tkwi problem. Superbohaterowie dawno przestali być nośnikami dla prostych i widowiskowych historii, a odrobina ambicji na pewno nie odrzuci czytelnika. Na szczęście DC rozpoczęło cykl No Justice, który fabularnie i wizualnie jest bardzo dobry, więc może warto pierw poznać początki Ligi w Odrodzeniu, zanim zacniejsze tytuły ukażą się u nas.
Tytuł oryginalny: Justice League Vol. 3: Timeless
Scenariusz: Bryan Hitch
Rysunki: Fernando Pasarin. Matt Ryan
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Egmont 2018
Liczba stron: 132
Ocena: 65/100