Mimo iż Lex i spółka mają pewną przewagę techniczną, to i tak Legion Zagłady jest w rozsypce. Czarna Manta odpadł z gry w poprzednim tomie, a teraz szeregi opuszcza kolejny członek. Mowa tu o Jokerze, któremu nie w smak pewna decyzja. Łotr w widowiskowy sposób pokazuje swoim dawnym kompanom, dlaczego od tylu lat ciągle jest największym zagrożeniem dla Mrocznego Rycerza. Bitwa między nemezis Batmana a arcywrogiem Supermana jest najlepszą częścią tego tomu i warto ją poznać. Choć i dalej jest prawie tak samo dobrze.
Nie bez powodu centralną częścią okładki komiksu jest Marsjański Łowca Ludzi. Scenarzyści piszą zupełnie nowe rozdziały w życiorysach kilku postaci. Na pierwszy ogień idzie właśnie on. J’onn J’onnz miał już swój betonowy origin, lecz na potrzeby zmian po Batman Metal Snyder dodał kilka szczegółów, które uzasadniły silniejsze uwypuklenie tego bohatera. Najciekawsze jest podejście do kwestii powiązań z dominującym w tej chwili arcyłotrem. Rozjaśnieniu zaczęły ulegać też skomplikowane losy Hawkgirl, ze wszystkimi jej inkarnacjami. Byłoby dobrze, gdyby Snyder i Tynion IV trzymali się swoich planów, nie zbaczając gdzieś na mieliznę. A jest ku temu pewna obawa…
Scott Snyder pokazał już bowiem, że zależy mu na pozostawieniu po sobie śladu w świecie DC. Jego Liga Sprawiedliwości początkowo zapowiadała się jako seria, której głównym zadaniem jest właśnie odciśnięcie na niej silnego piętna. Widać tu pewien cel, a nie tylko chaotyczny ciąg przygód, jak w okresie DC Odrodzenie. Snyder i Tynion IV są o wiele sprawniejsi niż ich poprzednicy, wprowadzają szereg interesujących zmian i nie boją się śmiałych ruchów. A do tych z pewnością należy wytoczenie na scenę naprawdę potężnego przeciwnika.
Perpetua. Imię jednocześnie brzmiące jak bomba o sile atomówki i pasujące do zdziwaczałej starszej pani ze stadkiem psów i kotów. Tu jest to miano potężnej istoty, przy której Monitor i Anty-Monitor to dzieciaki tłukące się łopatkami w piaskownicy. Dla wielu to kolejne wyzwanie dla ziemskich i pozaziemskich bohaterów DC. Dla mnie jednak to powód do lekkiego niepokoju. Skoro wspomniani panowie z Kryzysu na nieskończonych ziemiach są przy niej maluczcy, to czemu przyszli scenarzyści nie mogliby wprowadzić jeszcze cięższego zawodnika? A kolejni następnego? Snyder i Tynion IV muszą być więc naprawdę ostrożni, bo odwaga w kreowaniu scenariusza nie powinna być jedynym czynnikiem, jakim muszą się kierować.
O Jimie Cheungu pisałem przy okazji recenzji Astonishing X-Men tom 1: Życie X. Pokrótce wspomnę, że mimo pewnej schematyczności w jego rysunkach, są one miłe dla oka i jakby stworzone wprost pod komiks z superludźmi. Trzeci tom Ligi Sprawiedliwości to od strony wizualnej w większości jego dzieło i to on wypada najlepiej na tle innych rysowników, ale nie mogę ich pominąć zupełnie. Guillem March zrobił na mnie dobre wrażenie potyczką Lexa i Jokera, lecz niestety pozostali twórcy są po prostu rzemieślnikami, chociaż udanie wykonującymi swe zadanie. Dlatego też Liga Sprawiedliwości tom 3: Planeta jastrzębi wypada nieco gorzej graficznie od poprzednich albumów.
Czy uniwersum DC w końcu doczeka się czasów, w których wszystko będzie w nim w miarę przejrzyste i niewymagające kolejnych „kryzysów”? Liga Sprawiedliwości tom 3: Planeta jastrzębi jest światełkiem w tunelu, a raczej całym podziemnym labiryncie. Widać tu pewną ambicję i skłonność do dobrych zmian. Jest też miejsce na nieskomplikowane heroiczne przygody i rozwijanie bohaterów, którzy nie zawsze stoją na świeczniku. No i gdzieś tam rozpala się ognik sympatycznego humoru, sprawiającego, że nadęte momenty są tylko odrobinę patetyczne. W tej chwili Snyder i Tynion IV przekonali mnie do siebie na tyle, iż czwarty tom jest pewnikiem na liście zakupów.
Tytuł oryginalny: Justice League vol.3: Hawkworld
Scenariusz: Scott Snyder, James Tynion IV
Rysunki: Jim Cheung, Stephen Sagovia, Guillem March i inni
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawca: Egmont 2020
Liczba stron: 184
Ocena: 75/100