Jestem człowiekiem posiadającym dość specyficzne gusta. Potrafię zachwycić się ambitnym, artystycznym kinem i w tym samym czasie iść na kolejny seans filmu Michaela Baya o wielkich robotach. Nie inaczej jest z komiksami. Oprócz kanonicznych i uznanych tytułów, sięgam z chęcią po dość proste, do bólu superbohaterskie pozycje. I tak po lekturach wielkich tytułów Vertigo, jakie ostatnimi czasy wypuścił Egmont, postanowiłem poznać drugi event w DC Odrodzenie, w którym zespół Supermana i Batmana ściera się z drużyną z Harley Quinn w składzie w pozornie standardowej szarpaninie peleryniarzy.
Mniej więcej w czasie, gdy startowała u nas Wielka Kolekcja Komiksów Marvela, na rynku amerykańskim ukazywał się głośny event Avengers vs X-Men. Po jakimś czasie zawitał on do nas, co ciekawe, właśnie w ramach cyklu wydawnictwa Hachette. Całkiem niedawno premierę miał również recenzowany tytuł i jego polski debiut w porównaniu z tytułem Marvela świetnie pokazuje, jak nasi komiksowi wydawcy nadrobili zaległości względem rynku zachodniego. Ale czy pojedynek flagowych zespołów DC można porównywać do starcia równie ikonicznych drużyn Marvela?
Genezy konfliktów między herosami są niekiedy absurdalnie śmieszne. Pomijając fakt, iż duety Superman/ Batman czy Iron Man/Kapitan Ameryka regularnie idą w kułaczy taniec ot tak, to sprzeczność interesów czy zwykłe nieporozumienie może doprowadzić do sytuacji, gdy superherosi, zamiast garbować skórę badassów, targają się za czupryny. Tutaj konflikt wydaje się wręcz oczywisty – światli i posągowi członkowie Ligi kontra zdegenerowany i szurnięty Oddział Samobójców. Nic jednak nie jest takim, jakim się wydaje, jak mawiał klasyk. Kluczowym graczem nie będzie tu bowiem Amanda Waller, Superman czy Harley Quinn, a niejaki Max Lord i jego równie barwna drużyna.
DC posiada w swoich zasobach wiele wspaniałych czarnych charakterów. Wystarczy wspomnieć o Jokerze czy Lexie Luthorze, by zauważyć, że źli mają często większy potencjał i są bardziej złożeni, niż spora część egzaltowanych herosów. Nie inaczej jest z Amandą Waller. Chociaż daleko jej do tytułu złoczyńcy, to jej metody nie zaliczają jej też do grona altruistów. Bezkompromisowa, zachowująca się jak mistrz marionetek, miejscami wręcz nieludzka. I to w niej jest najlepsze. Wyglądem przypominająca księgową w średnim wieku nie budzi respektu tak wielkiego, jak Killer Croc czy Deadshot, wystarczy jednak chwila rozmowy z niepozorną głównodowodzącą Task Force X, by przekonać się, że lepiej już narazić się samemu Batmanowi, niż stanąć jej na drodze. W tym tomie dowiadujemy się nieco więcej o jej prywatnej sferze życia.
Mile zaskoczył mnie fakt pojawienia się postaci z obu składów. Na łamach komiksu znajdziemy bowiem poprzednie wcielenie Oddziału Samobójców, w którego skład wchodzą rozmaite persony, wśród których najciekawszy jest zdecydowanie Lobo. Ostatni Czarnian nie miał się za dobrze w czasach Nowego DC Comics!, był wręcz sprofanowany i dopiero w Odrodzeniu włodarze wydawnictwa doszli do wniosku, że nieokrzesany antybohater nie potrzebuje żadnych modyfikacji. Jego pojawienie się jest wielce obiecujące. Nieobliczalna i niesubordynowana panna Quinn nie jest zbyt skuteczną przeciwwagą dla Deadpoola, za to Ważniak to kandydat idealny do wyrównania szali.
Komiksy pokroju powyższego charakteryzują się dość zoptymalizowaną kreską. Nie ma w niej za dużo miejsca na konkretne wizje artysty, ale też próżno szukać niedoróbek. Komiks ogląda się miło, lecz nie liczcie na kadry, których nie da się zapomnieć. Superbohaterskie fajerwerki i tyle. Trio Porter/ Daniel/ Fabok są znani już z innych pozycji, co dla jednych jest plusem, a dla bardziej wymagających i oczekujących większej różnorodności – sporym minusem. Może i jest to drugi crossover, jednak przy takich postaciach wizualnie mogłoby być nieco lepiej.
Liga Sprawiedliwości kontra Suicide Squad to pełnoprawny crossover, o znacznie większej skali, niż kameralna Noc ludzi potworów. Jest to też dzieło napisane nieco pod publiczkę, bądź co bądź ze stajni DC to właśnie te zespoły w ostatnich latach cieszą się największą popularnością. Nie sposób w takim wypadku uniknąć pewnej banalności, swego rodzaju pastiszu blockbusterów, jednak mimo to nie jest to komiks niegodny uwagi. Solowe serie ze zwaśnionymi grupami nie zrobiły na mnie wrażenia, ale kto wie, może ten właśnie tytuł nieco to odmieni? A jeśli ktoś zastanawia się, czy wybrać któryś ze standardowych tomów spod szyldu obu supergrup, czy lepiej zainwestować w niniejszą historię z ich udziałem, niech porzuci wątpliwości i sięgnie właśnie po tę pozycję. Standardowe tomy zawsze można nadrobić, a najlepiej zaczynać z przytupem.
Tytuł oryginalny: Justice League vs Suicide Squad
Scenariusz: Joshua Williamson, Tim Seeley, Rob Williams
Rysunki: Jason Fabok, Tony S. Daniel, Howard Porter
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Egmont 2018
Liczba stron: 288
Ocena: 70/100