Tytułowy bohater nazywa się Gus i jest hybrydą człowieka i jelenia. Nie odziedziczył niestety po dumnym leśnym zwierzęciu chyżości ani majestatu, lecz skromne poroże, uszy i specyficzne rysy twarzy. Poza tymi elementami, to dość mikry chłopiec, posiadający dobre serce i pojętny umysł, który pomimo całkowitej izolacji i życiem pod parasolem rozłożonym przez ojca, potrafi zaadaptować się do nieprzyjaznego mu świata, mimo lawiny kłopotów, jakie spadły mu na głowę.
Na świat pełen przemocy wyprowadza go pewien podstarzały już mężczyzna, który mimo twarzy pooranej zmarszczkami i siwizny na głowie, wciąż jest zawodnikiem wagi ciężkiej. Wiecie, jak prezentuje się Wolverine ze Staruszka Logana? Odejmijcie charakterystyczne szpony i otrzymacie Jepparda, człowieka twardego jak głaz i z ogromnym bagażem doświadczeń. Jego zdawać by się mogło przypadkowe spotkanie z chłopakiem z jelenimi różkami ma znacznie, znacznie bardziej przepastne dno i przyniesie poważne dla obu bohaterów konsekwencje.
Hybrydy, takie jak główny bohater, są wrogami numer jeden w świecie Łasucha. Ktoś pewnie powie, że to zrozumiałe, iż połączenie człowieka i zwierzęcia jest co najmniej niebezpieczne, wystarczy sobie wyobrazić amalgamat człowieka z wielkimi drapieżnikami. Kłopot hybryd polega jednak na tym, że są oni skoligaceni głównie z przyjaznymi zwierzątkami. Obok Gusa pojawiają się osoby o fizjonomii świni, bobra czy konia, a więc stworzeń, które nie rozerwą człowieka pazurami w drapieżnym szale, co stawia je dość nisko w łańcuchu pokarmowym nowego świata. Sytuacja dzieci-hybryd przypomina mi wręcz Mausa Spiegelmana, gdzie człowiek był obiektem okrucieństwa drugiego człowieka.
Bohaterowie momentami są niczym główni bohaterowie Drogi Cormaca McCarthy’ego. Tworzy się między nimi wyraźna nić porozumienia, mimo naiwności Łasucha i zgorzkniałości Jepperda, przeciwstawiająca się dzikości i przemocy przedstawionego świata. Lemire jednak zaskakuje i w pewnym momencie daje też czytelnikowi solidną fangę w nos, udowadniając tym samym, że nie jest scenarzystą przewidywalnym, pokazując, że żadna postać tutaj, może oprócz Gusa, nie jest czarno-biała.
Jeff Lemire pełni też rolę ilustratora Łasucha. Przyznaję uczciwie, że na pierwszy rzut oka ta strona jego twórczości mnie nie oczarowała, lecz wraz z rozwojem fabuły, która wciągnęła mnie z potężną siłą, nie mógłbym wyobrazić sobie kogoś innego na jego miejscu. Lemire przepięknie rysuje twarze, nieco wynaturzone, o rysach kojarzących mi się wręcz z obrazem „Krzyk” Muncha. Głodne, przestraszone spojrzenia wielkich smutnych oczu, chroniczna chudość u ogromnej części postaci, sprawiająca, że wszystko wygląda jeszcze bardziej marnie i licho. Świat, w jakim przychodzi żyć Łasuchowi i Jepperdowi, jest ubogi, podupadły, wyraźnie noszący blizny tragedii i bez choćby najmniejszego promyka nadziei na poprawę. Tu znów powraca Droga, lecz tym razem w wersji filmowej, gdzie podobna powszechna degradacja była normą.
Łasuch to porządna postapokaliptyczna lektura, posiadająca wszystkie najlepsze cechy swego gatunku i wnosząca dodatkowo weń swój wkład. Urzekła mnie emocjonalność fabuły i postaci, wobec których nie da się przejść obojętnie. Już sam tytułowy bohater jest powodem, aby poznać ten cykl. Po przeczytaniu pierwszego tomu pojawia się pewna gorzka refleksja na temat ludzkiej podłości, która wydaje się naczelną cechą człowieczego gatunku. Lemire, podobnie jak w Czarnym Młocie pokazał, że można połączyć oryginalny pomysł z wypróbowanymi motywami i dać czytelnikowi dzieło, które zapamięta na długo. Z niecierpliwością wypatruje kolejnego tomu.
Tytuł oryginalny: Sweet Tooth Book One
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunki: Jeff Lemire
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Wydawca: Egmont 2018
Liczba stron: 300
Ocena: 90/100