Głównym bohaterem jest niejaki Lou Pirlo, gangster związany z nielegalnym obrotem napojami wyskokowymi. Typ podłego cwaniaka, takiego, którego lepiej omijać i nie wdawać się w żadne konszachty. Podsumowując – jest to gatunek osoby, której wykreowanie wychodzi autorowi znakomicie. Intratne wódczane interesiki i niebezpieczeństwo z nimi związane szybko staną się jedynie błogim wspomnieniem, gdy na jego drodze stanie bestia, znacznie niebezpieczniejsza niż kamraci z thompsonami czy policja. Czy wśród mafijnej braci namierzy sojuszników mogących go ochronić nie tylko przed konkurencją, ale i samym potworem? A może ukojenie znajdzie w ramionach nieodgadnionej blondynki skłonnej do harców w świetle księżyca?
Wilkołak kojarzy mi się ze Starym Kontynentem, w którego lasach czaiło się wiele pierwotnej dzikości, niekoniecznie złej, lecz niezwykle niebezpiecznej. Twórca 100 naboi lubi jednak wychodzić standardowym skojarzeniom naprzeciw i przypominać, że jest jednym z najbardziej pomysłowych współczesnych autorów, a z kolegą Risso tworzą duet w przyszłości mogący dorobić się statusu legendy na miarę teamu Lee/Kirby, oczywiście pomijając ich wzajemne niesnaski.
Z rzadka wracam do komiksu dzień po jego lekturze, a jeśli już, to do poszczególnych fragmentów. Księżycówka była wyjątkiem. Niepowtarzalny klimat epoki, słoiki z whisky, wspaniałe samochody i to połączenie elegancji, której próżno szukać u współczesnych bliźnich, z prowadzącą na samo dno szaloną dekadencją, też skądinąd niepojawiającą się obecnie w tym podłym, sennie komfortowym i pozbawionym cienia przygody świecie. Obok dandysowatego nieco Pirlo pojawia się też obraz biedoty, mieszkającej w podłych warunkach nieprzystających do USA, a raczej do krajów Trzeciego Świata, poruszając przy tym tematykę rasizmu i podziałów społecznych z niego wynikających. Księżycówka nie jest powieścią, która daje nam jedynie lichy posmak czasów prohibicji, częstując nas pełnią smaku owego okresu.
Eduardo Risso radzi sobie równie dobrze w epoce Ala Capone co w Gotham i współczesnej Ameryce. W stylistyce noir stawiam go obok Franka Millera i Darwyna Cooke’a, choć trzeba mu przyznać, że lepiej radzi sobie z cieniem od tego pierwszego i pozwala sobie na bardziej drapieżne ujęcia od twórcy Parkera. W Księżycówce zdaje się czuć jak ryba w wodzie, prezentując na kadrach eleganckich gangsterów w fedorach, którzy zdają się należeć do zupełnie innej rzeczywistości niż potwory znane im jedynie z powieści grozy, same zresztą narysowane w godny swej dzikiej energii sposób. Komiks ten jest świeższy niż słynny cykl z agentem Gravesem, co miejscami widać. Risso nieco się rozwinął, nie tracąc przy tym na swej indywidualności, wytracając za to pewną kanciastość, która z kolei przez lata zdaje się rosnąć w pracach wspomnianego parę linijek wyżej Franka Millera.
Pierwszy tom Księżycówki wpasował się idealnie swą premierą w MFKiG, nie tylko ze względu na goszczącego tam Azzarello. To dość odważne stwierdzenie, ale Azzarello i Risso stworzyli historię z potencjałem godnym 100 naboi. Opowieść wciąga i zachwyca swym czarownym mrokiem, a dla fanów kryminałów i klasycznej grozy będzie majstersztykiem. Księżycówka to seria wciąż publikowana i zapewne Mucha Comics na bieżąco wydawać będzie kolejne tomy i chyba nie muszę mówić, że nie zamierzam ominąć ani jednego z nich. Tytuł serii jest naprawdę trafny – szmuglujący alkohol gangsterzy, wilkołaki, Nowy Jork, Appalachy i tajemnicza famme fatale, a wszystko to uderza do głowy równie mocno, co właśnie księżycówka.
Tytuł oryginalny: Moonshine Vol. 1
Scenariusz: Brian Azzarello
Rysunki: Eduardo Risso
Tłumaczenie: Marceli Szpak
Wydawca: Mucha Comics 2018
Liczba stron: 152
Ocena: 85/100