W finale Rękawicy nieskończoności Adam Warlock przejął tytułowy artefakt, lecz nie zrobił tego bez odpowiednich przygotowań. Aby w pełni nią władać, odrzucił w sobie to, co złe i dobre, stając się niejako bezstronnym bogiem. Mroczniejszą stronę w postaci Magusa poznaliśmy już wcześniej, między innymi w Wojnie nieskończoności. Ta dobra część była ledwie wspomniana w finale tej historii przez Thanosa i owo napomknięcie wcale nie miało pozytywnego charakteru. Biorąc jednak pod uwagę, że Thanosa nie zaliczyłbym do laureatów Orderu Uśmiechu, można było być pełnym obaw co do postaci Bogini.
Jasna część serca Warlocka to postać tak pozytywna, że aż za pozytywna. Na pewno znacie ten typ nachalnego naprawiacza świata, który z fanatyzmem w oczach pragnie ratować lasy deszczowe, misie koala czy nawracać wszystkich na słuszną według niego religię. Na pierwszy rzut oka z Boginią wszystko jest w porządku. Może jej wypowiedzi trącą nieco new age’owskimi bzdetami, ale zamysły wydają się słuszne. Werbuje nawet sporą część ziemskich herosów, lecz każdy jej kolejny krok zaczyna budzić coraz większe wątpliwości. W efekcie jej działania doprowadzają do zagrożenia, przy którym Thanos z kosmicznymi zabawkami był niegroźnym pieniaczem.
Jim Starlin ma talent do rozwijania swoich postaci i to bez radykalnych zmian w ich żywocie. Wspaniale widać to na przykładzie Thanosa. Niemal od początku swego istnienia był postacią do szczętu negatywną. Po wydarzeniach z Rękawicy nieskończoności Szalony Tytan powoli się zmieniał. Bynajmniej nie zaczął starać się o członkostwo w Avengers, ale jego zapędy do zaimponowania Pani Śmierci i okresowe mordy odeszły w cień. W Krucjacie nieskończoności jest wręcz superbohaterem i nawet troll Pip wydaje się bardziej negatywny, niż on. Szkoda tylko, że z biegiem czasu kolejni twórcy co rusz wrzucają go w rolę zatwardziałego łotra ze skrzywioną psychiką. Przede wszystkim jednak wartym uwagi antagonistą jest Bogini i jej postać wymaga osobnej dyskusji.
Jim Starlin wniósł wiele dobrego do Marvela. Swoje najważniejsze dzieła autor tworzył w latach 80 i 90. Jego dzieła różnią się zasadniczo od większości tworów do tego stopnia, że nawet największe kosmiczno-heroiczne absurdy jakimś cudem nie oślepiają naiwnością i głupotą. Saga nieskończoności jest jak najstarsze epizody Gwiezdnych Wojen czy Star Trek z Leonardem Nimoyem. Określenie „oldschool” to za mało dla tego najciekawszego epizodu z kosmosu Marvela. To pewna marka, mocno oddziałująca na przyszłe wcielenia Domu Pomysłów.
Krucjata nieskończoności to zbiór zeszytów z różnych, ściśle powiązanych ze sobą serii, rysowanych przez kilku artystów. Ron Lim pojawił się w poprzednich częściach sagi Starlina i chyba każdy przyzna, że dobrze oddał jego zamysł. Równie świetnie sprawdzają się Angel Medina czy Tom Grindberg. Aczkolwiek jak każde dzieło powstałe przed erą tak zwanej cyfryzacji miejscami prosi się o kolorystyczny lifting. Może to opinia profana, ale wystarczy spojrzeć na najświeższe komiksy z pozaziemską akcją, by wyobrazić sobie, ile Krucjata nieskończoności zyskałaby na lekkim odświeżeniu.
Kosmiczna saga Jima Starlina to dzieło starzejące się szlachetnie. Twórca Życia i śmierci Kapitana Marvela jakimś cudem uniknął bolączek komiksów klasycznych, tworząc dzieło ponadczasowe. Wspaniale, że Egmont sowicie darzy czytelnika kosmicznym Marvelem i obok standardów regularnie dostajemy młodsze historie Abnetta i Lanninga. Krucjata nieskończoności to zwieńczenie pewnej wizji Starlina, która dziś powinna być przypominana, zwłaszcza gdy popularnością cieszą się eventy pokroju War of Realms.
Tytuł oryginalny: The Infinity Crusade
Scenariusz: Jim Starlin
Rysunki: Ron Lim, Tom Raney, Angel Medina, Tom Grindberg
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Wydawca: Egmont 2020
Liczba stron: 492
Ocena: 90/100