Nowi twórcy w Jessica Jones – Martwy punkt nie wprowadzają jednak rewolucji, przynajmniej jeśli chodzi o warstwę scenariuszową. Oczywiście Thompson to nie Bendis, ale autorka stara się naśladować poprzedniego twórcę w wielu aspektach, co szczególnie czuć po dialogach. Większą różnicę widać natomiast w warstwie graficznej, bo de Iulis nie ma brudnego, wręcz brzydkiego stylu Gaydosa, wręcz przeciwnie, tworzy „ładne” obrazki. Zwróćcie tylko uwagę na twarz głównej bohaterki – przypomina bardziej aktorkę Krysten Ritter, niż wizerunek utrwalany przez poprzedniego rysownika. Sterylne i jasne kolory nie każdemu się spodobają, szczególnie fanom poprzedniej odsłony, ale mi akurat kreska de Iulisa przypadła do gustu, nawet jeśli w kilku miejscach zdarzyło mu się pójść na łatwiznę.
Jessika się ustatkowała, ale stały związek z Lukiem Cage’em i wspólne wychowywanie ich córki Dani nie oznacza, że życie pani detektyw się ustabilizowało. Wręcz przeciwnie – powrót do pracy w Alias Investigations jak zwykle oznacza kłopoty. Już na początku Jones odnajduje w swoim biurze martwą dziewczynę, która w dawnych czasach zgłosiła się do niej z prośbą o pomoc. Zanim Jessika zdąży zareagować, zostaje aresztowana, a to przecież dopiero początek opowieści. Twist z pierwszego zeszytu potrafi zaintrygować, ale jego odkrycie pozostawię Wam.
Thompson mocno skupia się na pracy detektywistycznej, pamiętając o tym, by zadbać o spójność intrygi. Zawodzi jednak na polu, na którym Bendis dawał sobie świetnie radę, czyli na gościnnych występach superludzi takich jak Strange czy Spider-Man. A kiedy w Jessica Jones – Martwy punkt pojawiają się zupełnie nowe postaci i nowe supermoce, seria staje się chaotyczna i naciągana, co jest kolejnym dowodem, że przygody akurat tej bohaterki po prostu sprawdzają się najlepiej jako przyziemny kryminał. Martwy punkt w niektórych momentach bywa przewidywalny, ale uczciwie przyznam, że historii zdarza się też zaskoczyć czytelnika.
Kelly Thompson stara się jak może, by wykorzystać spuściznę pozostawioną przez Bendisa. Nawiązuje na przykład do koloru fioletowego i traumatycznych wydarzeń, które zafundował Jessice jej nemezis – Purple Man. To ważny wątek, praktycznie definiujący tę postać i cieszę się, że autorka zadbała, aby odpowiednio go wyeksponować. Zawiodą się natomiast ci, którzy liczą, że scenarzystce udało się uniknąć klisz i sztampy, ale nie do końca tak jest. Jessikę w barze oczywiście obowiązkowo musi klepnąć w tyłek pijany facet…No i Elsa Bloodstone i jej ocenzurowane wulgaryzmy? Od kiedy Jessica Jones przestała być serią dla dorosłych?
Podsumowując – jak na pierwszy raz z postacią autorzy poradzili sobie przyzwoicie. Nie było blamażu, ale też nie ma powodów do zachwytu. Jest intryga, jest humor (chociaż najwięcej go w ostatnim, najsłabszym zeszycie o drugich urodzinach Danielle), niezłe dialogi, chociaż sztucznie stylizowane na Bendisową modłę. Są też istotne wady, które jednak nie przykrywają udanej pracy włożonej w kreację samej Jessiki i jej otoczenia. Przed Thompson stało trudne zadanie przejęcia pałeczki po autorze, który postać sam wymyślił i rozwijał, zanim oddał ją jakiemukolwiek innemu twórcy. Ja czuję się zaintrygowany i chętnie dam tej serii kolejną szansę.
Tytuł oryginalny: Jessica Jones – Blind spot
Scenariusz: Kelly Thompson
Rysunki: Mattia de Iulis
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawca: Mucha Comics 2020
Liczba stron: 136
Ocena: 70/100