Bond na kartach komiksu to przede wszystkim postać bardzo skuteczna. Już Warg pokazał nam jego oblicze, które bardziej przywodziło na myśl aktywność Jacka Bauera z serialu 24, niż dystyngowanego, eleganckiego i wytwornego szpiega. W Eidolonie Agent 007 nie pije wstrząśniętego, nie mieszanego Martini, tylko łoi bourbona Blanton’s, tego samego, którym raczył się John Wick. Kiedy trzeba, potrafi skręcić kark nawet agentom CIA, jeśli tylko postanowią pokrzyżować mu szyki.
Ta brutalna skuteczność przyda się o tyle, że w James Bond 007 – Eidolon także mamy do czynienia z charakterystycznym arcywrogiem. Tytułowy Eidolon to komórka w ramach dobrze znanej fanom uniwersum organizacji Widmo. Działa w niej zaledwie czterech agentów, z czego jeden zdecydowanie się wyróżnia. Swoim wrogom najzwyczajniej odrywa głowy gołymi rękoma, ewentualnie wpycha im gałki oczne prosto do czaszek. Prawda, że przyjemniaczek? Dodajcie do tego spaloną do połowy twarz, a będziecie mieli całościowy obraz niejakiego Becketta Hawkwooda. Niestety, jego motywacja jest niezwykle uproszczona i typowa dla klasycznego „bondowskiego” przeciwnika, co może sprawić lekki zawód. Z drugiej strony, czego niby mielibyśmy się spodziewać?
James Bond trafia między innymi do Los Angeles, a także dostaje się w sam środek „wojny domowej” pomiędzy MI5 i MI6. Obie organizacje walczą o podział jurysdykcji i próbują określić czy sprawy, którymi się zajmują, mają charakter wewnętrzny czy zewnętrzny. Ten nieco absurdalny konflikt odbije się między innymi na brytyjskich agentach, w tym na naszym bohaterze, oraz innych siłach specjalnych.
Za rysunki w komiksie Eidolon ponownie odpowiada Jason Masters, który ze scenarzystą Warrenem Ellisem tworzy duet porównywalny z Edem Brubakerem i Seanem Phillipsem. Nową przygodę Jamesa Bonda czyta się zresztą jak najlepszy współczesny kryminał, któremu Masters nadaje odpowiedniego dynamizmu, unikając jednocześnie niepotrzebnych udziwnień. Nie można także powiedzieć, że stosunkowo proste rysunki tego artysty to fuszerka – pomimo okazjonalnych problemów z mimiką Masters udowadnia, że w istocie zwraca uwagę na szczegóły, stosując miejscami podobną technikę co Paul Azaceta chociażby w Outcast. Malutkie kadry wkomponowane w większe plansze zwracają uwagę czytelnika nawet na najdrobniejsze niuanse zawsze wtedy, kiedy artysta sobie tego zażyczy. Co ważne, jego prace są bardzo czytelne, co jest znamienne przy tak przepełnionej akcją historii.
James Bond 007 – Eidolon to pełna akcji, strzelanin, pojedynków i pościgów sensacja, do której z pewnością wrócą jeszcze niejeden raz w przyszłości. Czyta się to wszystko bardzo szybko i z niekłamaną przyjemnością (dialogów jest tutaj zdecydowanie więcej niż w Wargu, ale to wciąż lektura na jeden wieczór). Z chęcią zatrzymywałem też oko na świetnych okładkach Doma Reardona, z których każda mogłaby uchodzić za wspaniały plakat nowego filmu z Agentem 007. Aż szkoda, że w Eidolonie zabrakło dodatków – w poprzednim tomie mieliśmy chociaż kilka szkiców koncepcyjnych, tutaj nie znajdziemy nic. Na osłodę mamy za to dobry komiks – tylko albo aż.
Tytuł oryginalny: James Bond 007 – Eidolon
Scenariusz: Warren Ellis
Rysunki: Jason Masters
Tłumaczenie: Tomasz Hacia
Wydawca: Non Stop Comics 2018
Liczba stron: 152
Ocena: 75/100