Na wieść o przybyciu Hellboya nawet najpotężniejsze diabły uciekły w głąb swej krainy, a pomniejsze istoty piekielne wyczuły ich słabość. Nie muszę chyba pisać, co działo się dalej. Piekielny Chłopiec trafia w sam środek rewolucji, spotykając po drodze swoją prawdziwą, rogatą rodzinę, wdając się w pomniejsze bójki i natykając się na niecodzienne osobistości. Jeśli ktoś spodziewał się skondensowanego finału, to najwyraźniej nie zna stylu Mignoli. Od początku Hellboy opowiadany był dość swobodnie, jakby był spisany z dzieł mówionych. To niezwykła rzecz, świetnie podkreślająca baśniowość i całą mitologię świata, pozwalająca Mignoli snuć swą opowieść w unikalnym stylu. Hellboy w Piekle jest tego najlepszym przykładem.
Piekło jest synonimem dość kiepskiej miejscówki, takiej, do której nie bardzo chce się trafić, a już na pewno nie za drobne podłości. Mike Mignola z całą mocą swej kreatywności ujął jego atmosferę, zachowując standardy przy wplataniu swoich pomysłów. Mamy klasyczne Jezioro Ognia, pałac Pandemonium oraz inne demoniczne atrakcje, ale znalazło się sporo miejsc, które nie buchają ogniem. Mowa tu o miastach, czy raczej bezładnym zbiorowisku budynków, przy których najpodlejsze dzielnice najbardziej zapyziałych ośrodków wydają się kuszącymi rejonami. Tu można się zastanowić dlaczego filmowcy, mając pokaźny materiał na wysokim poziomie (nie tylko z tego tomu…), nie stworzyli hitowego obrazu. O ile filmy z Ronem Perlmanem dają radę, to ostatnia produkcja z udziałem Davida Harboura była nieporozumieniem.
Hellboy w Piekle jest najbardziej melancholijnym tomem z serii. Nie tylko dlatego, że jej główny bohater jest martwy, a bardziej ze względu na apatyczny, niemal hipnotyczny nastrój płynący z kadrów. Dawka grozy w stylu Mignoli jest tu ogromna i jego powrót do roli rysownika to świetna sprawa. Hellboy nigdy w rysunkach jego twórcy nie był wielokolorowym komiksem, epatuje za to surowym majestatem, może i nieco kanciastym, ale zawierającym w sobie pewną subtelność. Warto przyjrzeć się też dodatkom, tradycyjnie dołączonym do wszystkich tomów cyklu. Autor sowicie dzieli się szczegółami swej pracy, rzucając niekiedy nowe światło na całość.
Żywię szczególną postawę wobec Hellboya. To coś nieuchwytnego, sprawiającego, że chce wracać do poszczególnych momentów, słów i obrazów. Nie jest to po prostu znakomita seria, która zasłużyła na wysokie noty i szacunek. Może to dlatego, że Hellboy jest dla mnie prawdziwy? Porównajcie słowa, które wypowiada i jego reakcje w stosunku do zachowań postaci fikcyjnych, nie tylko z komiksu. Nie jest to taki sobie bohaterzyna, prosty zlepek wyobrażeń autora. A najlepsze jest w nim to, że gdy trzeba, potrafi grzmotnąć piąchą w czerep kolejnej bestii i odejść ku kolejnej przygodzie.
W świecie herosów w rajtuzach finał jakiejkolwiek mainstreamowej serii jest niemożliwy. Nie zarzyna się wszak kury znoszącej złote jaja… W przypadku postaci Hellboya niekończące się opowiadanie jego przygód zniszczyłoby cały zamysł autora i samą postać. Egmont na luty zapowiedział jeszcze zbiór luźnych historii z udziałem Czerwonego, a jeśli mnie pamięć nie myli, jego rogata facjata pojawia się jeszcze z B.P.R.D.: Devil You Know. Śpieszmy się więc kochać dobrego diabła, zanim odejdzie. Hellboy w Piekle to historia zaskakująca, łapiąca za serca, do tego posiadająca wszystkie cechy poprzednich tomów: od zabawy mitologią i okultyzmem, po awanturniczą przygodę ubraną w wielorakie szaty.
Tytuł oryginalny: Hellboy in Hell
Scenariusz: Mike Mignola
Rysunki: Mike Mignola
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Egmont 2019
Liczba stron: 360
Ocena: 95/100