Powraca Pierwszy z Potępionych i Król Wampirów. Ci pradawni mocarze zostali mocno sponiewierani przez Johna w poprzednim tomie i nie mam na myśli fizycznego łomotu, a upokorzenie, które znacznie bardziej bolesne jest dla istot ich pokroju. Ennis nie wykorzystał jednak w pełni potencjału tkwiącego w tym, że Constantine ma na pieńku z tak wielkimi potęgami, finalizując pewne kwestie po łebkach, choć muszę przyznać, że inne rozwiązania nie pasowałyby do jego zamysłu. Ale czy to źle? Dzięki nieszablonowym zabiegom fabularnym jego run Hellblazera jest tak szczególny i niepoprawny na wielu płaszczyznach.
Obok walki z demonami i im podobnymi John przeżywa wiele pomniejszych perypetii. Ot na przykład daje w kość młodocianemu pseudo-magowi, który w mroczne arkana próbuje wciągnąć jego siostrzenicę. Ważniejszym wydarzeniem są tu jednak jego czterdzieste urodziny. Magiczna granica, skłaniająca do posumowań. Jak spędza ów jubileusz jeden z największych magów świata DC? Zdradzę, że nie na refleksji czy medytacji i chyba ten rozdział to styl Ennisa do szpiku kości. Mimo zabawy, Hellblazer by Garth Ennis tom 2 to ponury album…
John Constantine to kochliwy drań, który zdecydowanie nie jest ideałem partnera. Związek z Kit wydaje się dla niego odpowiedni. Irlandka to twarda sztuka, która nie miesza się w okultystyczną i pijacką sferę życia swego ukochanego i potrafi poskromić jego charakterek. Tak się jednak złożyło w życiu Johna, że najbliżsi często stają się ofiarami jego trybu życia. I choć jest niezwykle ostrożny, to czarne chmury nadchodzą, a burza, jaka z nich się rozpętuje, poważnie zachwieje życiem bohatera. Autor daje tu jasno do zrozumienia, że Constantine, mimo znajomości z magicznymi tuzami DC i równą batalią z samym diabłem, może dostać łupnia w sytuacji mogącej spotkać przeciętnego śmiertelnika…
Słów kilka na temat współpracy Steve’a Dillona i Gartha Ennisa. Gdy widzę, że komiks narysowany jest przez pierwszego, nienaturalnym wręcz wydaje mi się, gdy nie ma obok nazwiska tego drugiego. Scenariusze Ennisa są po części rysunkami Dillona i odwrotnie. Hellblazer by Garth Ennis tom 2 to najlepszy tego przykład i chyba najbardziej staranny. Z całym szacunkiem dla ich wspólnego dorobku, ale panowie czasem tworzą dzieła zbyt nasycone autorskim sznytem. Kaznodzieja czy Punisher MAX to tytuły, które trzeba koniecznie poznać, ale przed nimi poleciłbym właśnie Hellblazera. Pozycję bardziej zrównoważoną, a przy tym nadal zachowującą smak.
Hellblazer by Garth Ennis tom 2 rozwija kwestie w poprzedniego albumu i jest nieco bardziej osobisty dla Constantine’a. Mocną stroną tego tomu jest też to, że pośród humoru i demonicznych sił znalazło się miejsce na personalne dramaty Johna, przedstawiające go nie jako kolejnego superczłowieka, a postać z krwi i kości. Autentyzm protagonisty nie jest tu budowany na siłę. Bohater miejscami irytuje swoją nonszalancją, ale zdecydowanie częściej sprawia, że chciałoby się odwiedzić z nim jego ulubioną świątynię, zwaną potocznie pubem. Był kiedyś sobie pewien wokalista Dion DiMucci. Śpiewał on niebywale rytmiczną piosenkę „The Wanderer”, która mogłaby posłużyć za opis żywota Johna Constantine’a. Polecam jako zwieńczenie lektury niniejszego tomu.
Tytuł oryginalny: Garth Ennis presente Hellblazer Vol.2
Scenariusz: Garth Ennis
Rysunki: Will Simpson, Steve Dillon
Tłumaczenie: Paulina Braiter, Marek Starosta
Wydawca: Egmont 2020
Liczba stron: 464
Ocena: 90/100