Pojawia się nowy, kolejny kolor pierścienia, a wraz z nim uczucie będące paliwem dla jego mocy. Mowa tu o jedynym Niebieskim Latarniku, zwącym się Saint Walkerem, którego źródłem siły jest nadzieja. Będąc ostatnim ze swego rodzaju, staje się nader cennym osobnikiem, którego należy obłożyć specjalną protekcją. Może to nawet nieco symboliczne, że przedstawicieli strachu i woli są całe oddziały, podczas gdy nadzieja ma w tej chwili jedynego przedstawiciela.
Mamy kosmos i kosmicznych strażników. Aby dołożyć do tego fantazyjnego pieca nieco ognia, pojawia się też wątek podróży w czasie. Oto zjawia się sam Rip Hunter, podróżnik w czasie z XXII wieku. Niesie on niepokojące przesłanie i jakby tego było mało, na jego palcu można zauważyć pierścień Zielonych Latarni. W tym samym czasie duet złożony z Zielonego i Żółtego Latarnika poznaje historię innego przybysza z przyszłości, mającego swoje zdanie na temat nadchodzących czasów.
Hal Jordan tom 3: Poszukiwanie nadziei uwypukla postacie ziemskich Lanternów. Hal rzecz jasna wiedzie prym, lecz koledzy z Błękitnej Planety stoją tuż za nim. Guy Gardner, bodaj najbardziej krewki i swojski spośród nich, dotąd przeze mnie uważany za bohatera nieco naciąganego, wykazuje się prawdziwą niezłomnością i siłą woli, szczególnie w walkach z takimi zawodnikami jak Arkillo (dodam, że wyjątkowo brutalnych jak na komiks superbohaterski). Kyle Rayner, będący tu White Lanternem, zostanie postawiony przed koniecznością zmiany i powrotu do korzeni. Z kolei na Johna Stewarta spada najwięcej roboty. Zarządzanie całym Korpusem nie jest łatwe, a nieokrzepły jeszcze sojusz z Soranik i jej żółtymi podkomendnymi nie daje mu chwili wytchnienia. Jeśli więc ktoś narzeka, iż ziemskich Zielonych Latarni jest za dużo, niech sięgnie po ten tom i przekona się, że pozostali użytkownicy zielonych pierścieni mocy, Jessica Cruz i Simon Baz, nie są nawet w najmniejszym stopniu zbędni.
Możecie być też negatywnie nastawieni do liczby barw pierścieni, jakie występują w świecie DC. Ich zróżnicowanie jest jednak w miarę spójne i logiczne, ale pozornie jednak pewną magię Zielonym Latarniom, którzy z uniwersalnej policji stali się jedną z kilku sił w kosmosie, używających naładowanej mocą biżuterii. Wystarczy zagłębić się lepiej w historię i specyfikę każdego z Latarników, by zauważyć, że nie jest to szalona wyobraźnia autorów, dublująca sprawdzony schemat, a rozszerzenie, pogłębiające wręcz legendę Zielonych Latarni.
Robert Venditti nie może narzekać na kolegów od ilustracji. Zielone Latarnie są przykładem tego, że można zachować równowagę między tym, co heroicznie superbohaterskie, a tym, co pozaziemskie. W historiach związanych z Zielonymi Latarniami lubię ich zróżnicowanie, nawet w tak szalonych przypadkach, jak świadoma planeta będąca posiadaczem pierścienia. Trzeci album serii Hal Jordan i Korpus Zielonych Latarni obfituje w widowiskowe, wręcz pokazowe walki z udziałem istot o zróżnicowanej fizjonomii, przy tym ani przez chwilę nie ocierając się o kicz.
Kosmos od zawsze był istotnym elementem świata superbohaterów, a z czasem stał się niemal niezależnym światem, który swobodnie poradziłby sobie bez Ziemi i jej herosów. Hal Jordan i Korpus Zielonych Latarni jest wszystkim tym, czego można by oczekiwać po solidnym komiksie superbohaterskim z silnym naciskiem na SF. Jako oddany fan Green Lanternów wciąż czuję niedosyt tytułów z ich udziałem, a świeży cykl nie jest na tyle satysfakcjonujący, abym nie wypatrywał legendarnych tytułów z Halem i resztą Korpusu. Warto przy okazji wspomnieć, że wkrótce serię z pierwszym ziemskim Green Lanternem przejmie sam Grant Morrison, a szczegóły jego zamysłu są naprawdę ekscytujące. W międzyczasie nie zaszkodzi jednak wznieść modlitw za chęci wydania przez Egmont nieco bardziej klasycznych przygód z udziałem zielonych strażników.
Tytuł oryginalny: Hal Jordan and The Green Lanterns Corps Vol 3: Quest for Hope
Scenariusz: Robert Venditti
Rysunki: Ethan Van Sciver, Rafa Sandoval, Jordi Tarragona
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawca: Egmont 2018
Liczba stron: 168
Ocena: 75/100