Cztery zeszyty, cztery różne opowieści, trzy bohaterki – przyjaciółki Susan, Esther i Daisy, z których niestety ta ostatnia zeszła trochę na drugi plan, chociaż i w niniejszym tomie będzie miała do wtrącenia swoje trzy grosze. Ale po kolei. Pierwszy zeszyt rozłożył mnie na łopatki, ponieważ potwierdził moje wcześniejsze spostrzeżenia, z jak bardzo życiowym komiksem mamy tutaj do czynienia. Dziewczyny rozjeżdżają się do domu na Święta. Po powrocie w rodzinne strony Susan odkrywa, że rodzicom nie układa się najlepiej – ojciec wyprowadził się do przyczepy stojącej w ogrodzie, matka krząta się w domu pogrążona w przygotowaniach i własnej wściekłości, a zbliżająca się wielkimi krokami wizyta babci podsyca tylko nerwową atmosferę.
Susan, jako najmłodsza, zaledwie dziewiętnastoletnia córka, nie jest do takiego stanu rzeczy przyzwyczajona. W przeciwieństwie do swoich sporo starszych sióstr, które mają już w większości swoje rodziny, dzieci i problemy, nie pogodziła się z kłótnią rodziców i jako jedyna podejmuje działania – słodkie, urocze i miejscami nieporadne. Mnie przypomniały się czasy, kiedy jako mały chłopiec próbowałem pogodzić rodziców po zwykłej, pospolitej sprzeczce. Obserwując poczynania Susan odniosłem wrażenie, że moje przebiegłe próby z pewnością były gdzieś tam kiedyś przez kogoś powtarzane, być może na drugim końcu świata?
Bohaterem drugiego zeszytu stał się Dean, współlokator Eda, osoba wyjątkowo ekscentryczna i z pozoru bardziej dojrzała emocjonalnie od reszty ekipy. Przynajmniej do czasu, kiedy okazuje się, że znajomość przypadkowo zawarta w grze MMORPG może zaowocować wirtualnym ślubem i związkiem, który jest zdaje się nie do końca szczęśliwy. Czy dziewczyny pomogą niezbyt lubianemu chłopakowi, a jeśli tak, to w jaki sposób?
Trzeci zeszyt jest moim zdaniem idealnym komentarzem Johna Allisona na temat konsumpcjonizmu i globalizacji, oraz młodego pokolenia, które próbuje z nim walczyć, chociaż nie zawsze pojmuje nawet znaczenie tych dwóch trudnych słów. Protesty organizowane pod kolejnym sklepem znanej sieciówki będą świetnym pretekstem, żeby pokazać jak naprawdę skonstruowany jest świat i że nawet najlepsze chęci mogą nie wystarczyć, by coś się na nim zmieniło. Trochę gorzki, trochę cyniczny i bardzo zabawny – taki właśnie jest ten zeszyt i taki jest też cały komiks.
Najsłabszy w Giant Days tom 7 – Bądź dla niego miła, Esther jest ostatni zeszyt, o którego fabule nie ma się co rozwodzić. Sprawa tajemniczych hałasów w niedostępnym do tej pory dla dziewczyn garażu to tylko pretekst, by pokazać kolejną walkę Daisy o odnalezienie siebie w nowym, homoseksualnym związku z Ingrid, który zawiązał się w poprzednim tomie. Nieważne zresztą, jaka jest natura tego partnerstwa – dziewczyna przeżywa takie same rozterki, jak każda młoda osoba rozpoczynająca swoje życie emocjonalne i erotyczne z drugim człowiekiem.
Giant Days tom 7 – Bądź dla niego miła, Esther pokazuje, że Johnowi Allisonowi wciąż nie skończyły się pomysły, ponieważ życie dostarcza właściwie nieskończenie wiele inspiracji. Podobnie rysowniczka Max Sarin wciąż ma sporo komiksowych patentów i coraz śmielej pozwala sobie na zobrazowanie żartów, zarówno tych jawnych, jak i bardziej ukrytych. Współpraca obojga artystów jest moim zdaniem strzałem w dziesiątkę i owocuje naprawdę fenomenalnym komiksem.
Entuzjazm względem serii Giant Days wciąż mi nie opadł. Ten komiks jest dla mnie jednym z największych zaskoczeń ostatnich lat i przykładem na to, że wcale nie potrzeba spektakularnych superbohaterskich bitew, rozległych, konstruowanych od postaw światów fantasy i intryg rodem z najlepszych powieści kryminalnych, by stworzyć dzieło godne każdej poświęconej mu chwili, każdej wydanej złotówki i każdej branżowej nagrody, jaką zgarnęło.
Tytuł oryginalny: Giant Days vol. 7
Scenariusz: John Allison
Rysunki: Max Sarin
Tłumaczenie: Paweł Bulski
Wydawca: Non Stop Comics 2020
Liczba stron: 112
Ocena: 85/100