Kim jest tytułowy bohater? Jim Robinson to zafiksowany na punkcie kosmosu naukowiec, któremu przyszło żyć w czasach II Wojny Światowej. Jego badania okazują się na tyle owocne, że rząd USA, pragnący stłuc czym prędzej Hitlera, zwraca na niego uwagę. Co więcej, zyskuje dostęp do niebywałego źródła mocy. Tym samym jego pasja staje się obsesją. Wspomnę też, że Robinson ma żonę i syna, z którymi spędzanie czasu wydaje mu się nader przyziemne w porównaniu ze spuszczaniem łomotu nazistom i pozaziemskimi podróżami. Szybko przekonuje się, co naprawdę w życiu stanowi prawdziwą wartość.
Aby nie bombardować was spoilerami, ujawnię tylko tyle, iż w komiksie pojawia się wątek nieuleczalnej choroby. Konkretniej – nowotworu. Rak to temat niebywale bolesny i delikatny, często też poruszany w superbohaterskich tytułach. Doktor Star i Królestwo Straconej Przyszłości dodaje do tragedii choroby wyrzuty sumienia głównego bohatera, nieco przypominające te, które miewał Peter Parker.
Lemire ma swój styl. Wszystko, co dotąd poznałem jego autorstwa, miało jedno wspólną cechę, której mogliby pozazdrościć nawet bardziej doświadczeni koledzy. Autor Łasucha świetnie przedstawia osobiste emocje, skomplikowanie relacji międzyludzkich, zarówno w pozytywnym, jak i negatywnym sensie. Nie inaczej jest tutaj. Wątek superbohaterski zostaje zepchnięty na boczny tor, ustępując miejsca wydarzeniom o tragicznym wręcz charakterze. Jest to jednak piękna tragedia. Smutek pełen godności i wysmakowany. Nieuderzający w histeryczne nuty czy dramatyzm idioty rodem z popołudniowych paradokumentów.
Jeszcze jedna kwestia dotycząca Czarnego Młota i tytułów pobocznych. Lemire czerpie łakomie z Marvela i DC. Bez żadnego skrępowania daje nam postaci, które dziwnie z kimś się kojarzą… Czy to mieści się jeszcze w granicach inspiracji, czy to już plagiat? Uważam, że herosi obu wydawnictw przez dekady swej bytności stali się pewnymi schematami, których można w odpowiedni sposób używać. I właśnie to robi scenarzysta Royal City. Doktor Star to trochę Adam Strange, a trochę Green Lantern, lecz nikt przy zdrowych zmysłach nie zarzuciłby autorowi dosłownego kopiowania. Ośmielę się powiedzieć, że to nawet hołd dla tychże bohaterów.
Prace Maxa Fiumary całkiem niedawno pojawiły się w cyklu B.B.P.O.. Artysta ten wpisuje się w klimat rządzący światem Czarnego Młota. Rysownicy współpracujący z Lemire’em dalecy są od pomnikowego ukazywania herosów. Fiumara idzie o krok dalej. Jego Doktor Star to po prostu jajogłowy z fantastycznym wyposażeniem, pozwalającym mu na walkę u boku atletycznego Abrahama Slama. Wrażenie robi jednak coś innego, a mianowicie dramatyczna przemiana Robinsona po tragicznych wydarzeniach, Z nieco steampunkowego superbohatera staje się zgarbionym, przedwcześnie podstarzałym człowiekiem. Wrażenie to wzmaga otoczenie, które zmienia się wraz z okresem w życiu Robinsona. Brawa tu za kolory dla niezawodnego Dave’a Stewarta, którego, jak każdego kolorysty, często się nie docenia.
Doktor Star i Królestwo Straconej Przyszłości to solidny dramat o cechach charakterystycznych dla twórczości Jeffa Lemire’a. Artysta ten stawia na realizm swoich postaci, choć zupełnie inaczej niż zwykli robić to Alan Moore w Strażnikach czy Garth Ennis w Chłopakach. Nacisk na emocjonalną warstwę bohaterów, przy jednoczesnym silnym czerpaniu z klasyki komiksu Złotej Ery to wystarczające powody, by sięgnąć po ten komiks. Historia nie jest długa, ale po lekturze nie czułem niedosytu. Jeff Lemire sprawnie tworzy swój superbohaterski świat i liczę, że Egmont wyda pozostałe tytuły z uniwersum Czarnego Młota, jak choćby futurystyczne Quantum Age.
Tytuł oryginalny: Doctor Star and The Kingdom of Lost Tomorrows
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunki: Max Fiumara
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Egmont 2019
Liczba stron: 128
Ocena: 80/100