Z okazji urodzin Dominica Asha jego przyjaciele spotykają się na rozgrywkę RPG. Przyjemność zamienia się w koszmar, gdy gra wciąga ich do swego świata na dwa lata, finalnie na dodatek nie wypuszczając z powrotem jednego z nich. Przenosimy się do czasu, gdy wszyscy przekroczyli już próg młodzieńczości i dostali solidnie po głowach od życia. Ash otrzymuje grę w niejasnych okolicznościach i wpada na pomysł spotkania się z tą samą grupą znajomych. Gra z powrotem wciąga ich w swe odmęty i tu zaczyna się prawdziwa „zabawa”.
Czytając zapowiedź tego komiksu nie mogłem nie skojarzyć fabuły Gillena z Jumanji. Po pierwszych stronach wiedziałem już jednak, że łączy je właściwie jedynie ogólna idea złowieszczej gry, a wszystko inne ma w obu przypadkach zupełnie odmienne brzmienie. Opowieść twórcy Phonogramu to zderzenie fantazji z brutalizmem rzeczywistości. Realia świata gry są przerażające i nie mam ku temu wątpliwości. Aczkolwiek prawdziwe życie bohaterów to koszmar jakże bardziej namacalny i możliwy do spełnienia. Ze wszystkich postaci najbardziej utkwił mi w głowie Matt, odgrywający rolę Rycerza Rozpaczy. Jego siła bierze się ze smutku, jaki odczuwa i nie ma on bynajmniej źródła w fantazyjnej krainie, a jego osobistym życiu. I to chyba najsmutniejsze przesłanie Die.
Kieron Gillen kupił mnie cyklem The Wicked + The Divine. W historii ze współczesnymi wersjami mitologicznych bóstw dał światu cały zestaw cudownych rebelianckich charakterów, w niektórych przypadkach zasługujących na własną historię. W Die bohaterowie są równie ciekawi, a na pewno bardziej realistyczni. Po dekadach od wyjścia z gry to grupa ludzi złamanych, których traumę po dwuletnim pobycie w innym świecie skutecznie przykryły szarobure problemy codzienności. Rozwody, walka o dziecko, śmierć bliskich, niespełnienie zawodowe… Czyż nie jest to gorsze od hord orków i smoków? Chociaż i one są zupełnie inne w wizji Kierona Gillena.
Kraina, do której ponownie trafiają protagoniści to brutalna, ciemna wersja klasycznych scenariuszy z domieszką fantasy. Wyobraźcie sobie I wojnę światową z dodatkiem opancerzonych smoków, zabójczych mechów i spaczonych wyobrażeń klasycznych motywów występujących w RPG. Nawet role, które przyjmują bohaterowie, są w pewien sposób skalane traumą i wspomniany Rycerz Rozpaczy to chyba najlepszy tego przykład.
W ostatnim czasie mam szczęście do poznawania nowych świetnych rysowników. Stephanie Hans w swym świetlistym stylu tworzy prawdziwie posępny krajobraz, przy którym Mordor to taka sobie ascetyczna sceneria. Rysowniczka świetnie radzi sobie też z napięciem i emocjami bohaterów. Szaty godne wysokolevelowych bohaterów wcale nie dodają im majestatu, a wręcz podkreślają mizerię ich losów. Wizualnie najciekawiej prezentuje się tu może Chuck ze swoją rolą Głupca. Przypominający motocyklistę z Hell’s Angels, pozornie jest idealny w swej roli. Do pewnego momentu, w którym skorupa krzykliwego wojownika pęka przy wyznaniu win. Te krótkie, niemal niezauważalne momenty nadają całości charakteru.
Die tom 1: Fantastyczne rozczarowanie to stosunkowo świeży tytuł z ogromnym potencjałem. Wypaleni ludzie w średnim wieku, którzy po latach znów trafiają do koszmaru z dzieciństwa – coś takiego mogło powstać tylko w Image Comics. Wydawnictwie, które kieruje ofertę zdecydowanie do dojrzalszego czytelnika. Kolejnym dobrem Die jest fakt, iż mimo całej warstwy emocjonalności nie jest to komiks przegadany i nie doprowadzający do stanu kilkudniowego dołka, jak czasami czynią to sztandarowe dzieła np. Toma Kinga. Drugi tom zapewne w przyszłym roku i wielkie dzięki dla NSC za wydanie kolejnej wartościowej pozycji na nasz rynek.
Tytuł oryginalny: Die Vol.1: Fantasy Heartbreaker
Scenariusz: Kieron Gillen
Rysunki: Stephanie Hans
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Wydawca: Non Stop Comics 2020
Liczba stron: 170
Ocena: 85/100