W Deadpool Classic tom 6 najemnik z nawijką zmierzy się między innymi z Kingpinem i Bullseyem, ale też z kilkoma pomniejszymi wrogami, między innymi Wizardem i Taskmasterem. Fabularnym motorem tego tomu będzie jednak tożsamość ojca Deadpoola, którą ni stąd, ni zowąd nagle przypisuje sobie… Loki. Wade przez moment zyska dzięki temu możliwość władania młotem Thora, a także nową, skądinąd przystojną facjatę, w wyniku czego będzie notorycznie mylony z pewnym Hollywoodzkim aktorem. Czy jednak bogu kłamstwa można zaufać w tak ważnej kwestii? Ta opowieść stanowi najjaśniejszy punkt niniejszego albumu.
Wilson znajdzie też nowych współlokatorów, w tym Skeeter, obecnie znaną jako Titania. Wyleci również w kosmos wraz z trzema stażystami – Eclectą, Pyronem i Malovickiem. Ich moce staną się kolejną okazją do żartów, ale raczej nie są to persony godne zapamiętania. I chociaż w czasie międzyplanetarnych wojaży Wade spotka niejakiego Dirty Wolffa, parodię (całkiem udaną) postaci Lobo z DC Comics, to jednak ten kosmiczny epizod trwał nieco za długo. Ograniczony do jednego zeszytu miałby większą szansę podbić serca czytelników, a tak wypada mi wyróżnić tylko znakomitą okładkę numeru 40, nawiązującą do filmów o Obcym.
Skoro już przy okładkach jesteśmy, cover 42 zeszytu rozśmiesza nawiązaniem do serii G.I. Joe, ale opisany w nim niemy pojedynek z Humbugiem stanowi raczej zapchajdziurę (autorem scenariusza jest tutaj Glenn Herdling). Po powrocie naszego bohatera z kosmosu fabuła znów nieco się ożywia, a Deadpool staje naprzeciw Czarnej Pantery (w czasie, kiedy za maską skrywał się Erik Killmonger) i spotyka drużynę Avengers. Warto dodać, że ta dwuczęściowa historia rozpisana została na dwie serie – jej zakończenie znalazło się w 23 zeszycie Black Panther vol 3, również uwzględnionym w tym albumie.
Styl pisania Christophera Priesta jest nieco inny, niż Joe Kelly’ego. Scenarzysta nie tylko ograniczył nieznośny słowotok, charakteryzujący przecież najemnika z nawijką, ale pozwolił mu na moment nawet zamknąć się zupełnie. Przez to dialogi w Deadpool Classic tom 6 uważam za nieco lepiej skrojone, a żarty – za skuteczniej wyeksponowane. Warto też zwrócić uwagę na dobry przekład, który tylko podkreśla te zalety.
A jak wygląda Deadpool Classic tom 6? Rysunki to esencja lat 90-tych, chociaż widać już, że komiksy te wydane zostały tuż przed wejściem w nowe millenium. Prace Paco Diaza mogliśmy już oglądać w czwartym tomie Thunderbolts z Marvel Now, tutaj natomiast towarzyszy mu także Jim Calafiore, któremu przypadło w udziale zilustrowanie drugiej połowy tomu. Prace obu artystów są do siebie dość podobne, więc podczas lektury nie uświadczymy żadnego dysonansu. Przejawiają dość cartoonowy charakter, jest więc dynamicznie i bardzo kolorowo, z obowiązkowym przerostem masy mięśniowej. Od razu budzą się wspomnienia komiksów pochłanianych w latach 90.
Deadpool Classic tom 6 z pewnością nie jest komiksem dla wszystkich, ale zwolenników tej postaci, oraz miłośników akcji i humoru wcale nie trzeba zachęcać do sięgnięcia po kolejne opasłe tomiszcze. Dla mnie run Christophera Priesta, chociaż nie pozbawiony wad, był miłą odskocznią od Kelly’ego. Nie ukrywam też, że bardzo czekam na tom siódmy, w którym za sterami scenarzysty usiądzie Jimmy Palmiotti (Harley Quinn, Jonah Hex), którego bardzo sobie cenię.
Tytuł oryginalny: Deadpool Classic vol 6
Scenariusz: Christopher Priest, Glenn Herdling
Rysunki: Paco Diaz, Jim Calafiore
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Wydawca: Egmont 2019
Liczba stron: 312
Ocena: 75/100