Chew tom 10 – Krwawa kiszka to wreszcie krok we właściwą stronę pod względem fabularnym. Kontynuowany jest wątek pojedynku z Wampirem, mordercą, który potrafi absorbować moce ugryzionych i zabitych przez siebie ofiar, dysponujących specjalnymi zdolnościami kulinarnymi. Konflikt ten już jakiś czas temu nabrał osobistego wymiaru.
Skoro o osobistym wymiarze mowa, Chew tom 10 – Krwawa kiszka pogłębi relację Tony’ego z jego córką Oliwką, a także jej matką. Wygląda na to, że obie kobiety, tak ważne w życiu naszego protagonisty, zostały uprowadzone przez dawnego przyjaciela Tony’ego – Savoya – który właśnie wybudził się ze śpiączki. To jednak tylko pozory, a prawda jest o wiele bardziej złożona.
Swoje pięć minut będzie miał też ulubieniec publiczności – Poyo. Jak pamiętamy, waleczny kogut został zdradzony i wyzionął ducha, ale to wcale nie przeszkadza mu wciąż być bardzo ważną częścią fabuły. Z jednej strony, gnijące truchło Poyo wciąż może przyczynić się do śledztwa, z drugiej obserwujemy fantazje autorów na temat tego, co by się stało, gdyby pierzasty bohater trafił do piekła. Z pewnością rezydujące tam diabły nie miałyby łatwego życia.
Layman i Guillory to duet marzeń, który rozumie się doskonale. Z jednej strony mamy tu dużo humoru słownego i sytuacyjnego, z drugiej strony kadry pękają wręcz od żartów i easter-eggów, które drugi z panów poupychał dosłownie wszędzie. Przykład? Scena na wysypisku śmieci, gdzie pośród zwałów nikomu nie potrzebnych rzeczy znajdziemy Laleczkę Chucky czy lodówkę z ciałem… Indiany Jonesa. Małe mistrzostwo świata.
Jedyny minus, jaki dostrzegam, to pewne rozluźnienie, wynikające z faktu, że seria jest wydawana na polskim rynku od 2014 roku. Na przestrzeni pięciu lat doczekaliśmy się 10 tomów, zbierających ok. 50 zeszytów i jeśli nie zwleka się z lekturą, przygoda Tony’ego sprawia wrażenie ciągnącej się w nieskończoność. Z drugiej jednak strony specyfika Chew pewnie sprawiłaby, że połknięcie całej serii w krótkim czasie, byłoby nomen omen… niestrawne.
Podsumowując, Chew tom 10 – Krwawa kiszka jest jednym z ważniejszych odcinków całej serii, ba, można nawet stwierdzić, że mogłaby stanowić jej satysfakcjonujący finał. To jednak nie koniec i czekają nas jeszcze przynajmniej dwa albumy, które – jak mam nadzieję – Mucha Comics zdąży wydać jeszcze w tym roku. Szczególnie ciekawi mnie tom 11, gdzie zamieszczony zostanie crossover pomiędzy wydawaną przez Non Stop Comics, równie świetną serią Odrodzenie.
Na koniec dodam jeszcze, że na tym etapie raczej nie muszę przekonywać Was już do nabycia kolejnych tomów. Albo kochacie serię Chew i namiętnie pochłaniacie kolejne albumy, albo już dawno zrezygnowaliście z lektury. Wiem natomiast jedno, seria nie obniża lotów i cały czas trzyma równy poziom, zarówno fabuły, humoru, jak i rysunków. Jeśli Wam odpowiada, to zapewne nabędziecie całość, od pierwszego do ostatniego tomu.