Nowy Jork to środowisko, które w popkulturze gości wiele niezwykłych istot. Superbohaterowie, wielkie roboty czy kosmici są jego nienaturalnie naturalnym elementem. Umięśnieni barbarzyńcy już jakby trochę mniej. Mongrel trafia w samo serce Wielkiego Jabłka. Samotna podróż po innym świecie, na dodatek w tak ogromnym mieście, mogłaby się źle skończyć nawet dla takiego siłacza. Szczęśliwie los łączy go z niejakim Joe Cobbem, czarnoskórym bezdomnym, który wykazuje się ogromnym altruizmem wobec bądź co bądź cosplayowo ubranego kulturysty, mówiącego w dziwnym języku.
Bohater Lemire’a jest tak generycznym barbarzyńcą, że gdyby przełożyć tę cechę na powiedzmy postać morskiego pirata, to otrzymalibyśmy brodatego jegomościa z hakiem, opaską na oku i drewnianą nogą, krzyczącego „aaaarrrr!!”. Że nie wspomnę o obowiązkowej papudze i butelce rumu. I tak Mongrel to ktoś w typie Arnolda w swych młodzieńczych latach, z ciężkich orężem na plecach i groźną miną, zdolną zakląć w kamień co wrażliwsze dusze. I zapewne Berserker Uwolniony byłby dobrym komiksem, gdyby Lemire zdecydował się wyłącznie na cięcie złych ludzi mieczem, ale to nie leży w naturze tego autora. Historia Mongrela samego w Nowym Jorku nie byłaby pełna, gdyby nie Joe.
Joe Cobb to człowiek pokonany z punktu widzenia ustatkowanego obywatela. Bezdomny, mający swe najlepsze lata za sobą i jak się okazuje, boleśnie samotny. Zanim Mongrel trafił do NY, w jego życiu też doszło do ogromnej tragedii, która dotknęła nawet tak odpornego wojownika, jak on. Dwóch kompletnie odległych od siebie mężczyzn zaczyna łączyć więc podświadoma nić porozumienia, a potem braterstwa. Nieco dziwacznego, ale prawdziwego.
Mike Deodato Jr. jakoś umknął mi z pamięci, mimo wyraźnego śladu zostawionego w serii New Avengers Hickmana czy Grzechu pierworodnym. Zerkając do tych komiksów, dziwię się właściwie czemu tak się stało. Jego twórczość to może nie czysty artyzm, ale coś więcej niż rzemieślnicza robota. W Berserker Uwolniony jest nawet lepiej niż w dziełach Marvela, gdzie rysownik wykazał się większą swobodą. Wplecenie Mongrela w pejzaż NY, bez podkreślania jego najważniejszych punktów, to plus tego komiksu. Mogliśmy otrzymać banał w postaci spacerów gościa z mieczem po Piątej Alei albo jeżdżącego żółtą taksówką, a zamiast tego dostaliśmy lżejszą twarz miasta, a punkt oparcia postawiony został na osobistej relacji dwóch różnych osobników. Fani magii i miecza nie pozostaną jednak pozostawieni bez niczego. Deodato daje Mongrelowi kilka okazji do efektownych cięć.
Berserker Uwolniony to dzieło na wskroś „lemire’owskie”. Te wszystkie zmagania i wymachiwanie mieczem i nawet zły czarownik to jedynie pretekst, by spojrzeć na conanowy archetyp z innej perspektywy. Twórcy Royal City się to udaje, choć gdzieś tam czuję, że coś mu umknęło. Że z jego talentem można by bardziej zaszaleć na tym zamyśle i może opowiedzieć dużo więcej. A może i tak się stanie? Wprawdzie Dark Horse Comics to nie fabryka komiksów na miarę DC i Marvela, ale co ciekawsze serie otrzymują swe kontynuacje. I byłoby to dobre, bo obaj protagoniści zasługują na więcej.
Tytuł oryginalny: Berserker Unbound
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunki: Mike Deodato Jr.
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Wydawca: Mucha Comics 2020
Liczba stron: 136
Ocena: 75/100