Warren Ellis nie bawi się w stonowane wprowadzenia. Oto Moskwa idzie w gruzy, a człowiek za to odpowiedzialny wcale nie zamierza na tym poprzestać. Na szczęście z pomocą ludzkości przychodzi grupa obdarzonych niezwykłymi zdolnościami śmiałków, ostatnia deska ratunku i przedmurze cywilizacji człowieka. I tu na chwilę się zatrzymajmy. Tytułowy team to zwerbowani przez charyzmatyczną i charakterną Jenny Sparks superludzie, w niektórych przypadkach budzący skojarzenia ze znanymi przebierańcami i owszem, walczący z wielkim zagrożeniem, ale na tych ogólnikach podobieństwa się kończą. Warren Ellis kreuje wszystko według własnej wizji.
Po pierwsze, Authority to nie grupa zmuszona do liczenia się z opinią publiczną czy władzami. Raczej władza wyższa, jak zresztą głosi ich nazwa, interweniująca w wyjątkowych przypadkach. Założenie to przekonuje mnie bardziej, niż sposób działania innych supergrup. Nie łapią ludzi napadających na banki, nie ścigają pospolitych kryminalistów. Działają na poziomie międzywymiarowym i z takimi też przeciwnikami się ścierają. Złowroga brytyjska arystokracja z innego wymiaru, ludziożerna roślina z Marsa i im podobni. Przerysowanie? Zapewne gdyby chodziło o standard DC i Marvela wszystko miałoby tam taki posmak. W dziele Ellisa ta szalona przygoda porywa, lecz nie nudzi, a ogromnej skali wydarzenia nie wydają się przerysowane.
Żeby zobrazować, o co mi chodzi, zacznę od członków Authority. Jeden z nich to osobnik porozumiewający się z miastami, niejako ich bóg. Jest też para, o której nie wspomnieć byłoby grzechem – WildStormowi odpowiednicy Batmana i Supermana – Midnighter i Apollo. Na dodatek to para homoseksualna, której związek jest autentyczny, nie trąci żadną próbą manifestacji i siłowym sposobem ukazania przedstawicieli mniejszości. Ot dwaj twardziele, którzy ze sobą żyją. Tylko tyle i aż tyle.
Authority tom 1 to nie komiks pomiędzy gatunkowym standardem a poważnym dziełem w stylu Millera i Moore’a. Warren Ellis wytyczył swoją drogę, która miejscami może kojarzyć się z najlepszymi i najmocniejszymi momentami marvelowego Ultimate. O ile Dom Pomysłów mocno się hamował, tak Ellis, mający większe pole do popisu i przy tym pewne stałe uniwersum WildStorm, mógł pozwolić sobie na więcej. Sunący Albion i ich obozy gwałtu czy bóg z kosmosu to dość śmiałe idee, a do tego podane w sposób, który sprawdza się, mimo wielu komiksów z herosami skierowanych do dojrzałego czytelnika.
Gdy widzę, że w komiksie pojawią się rysunki Briana Hitcha, wiem, że nie obejdzie się bez panoramicznych widoków, ukazujących wielkie metropolie, wielkie armie i wielkie bitwy. Jeśli znacie Ultimates czy Erę Ultrona, to zauważycie charakterystyczną stylistykę jego prac. Aczkolwiek nie wrzucałbym Hitcha do jednego worka z taśmowymi twórcami pomniejszych tytułów superhero. Autor ten ma swój styl, w pewnym stopniu filmowy, stworzony pod wielkie historie.
Authority tom 1 to kolejna pozycja z DC Deluxe, która jest absolutnym #musiszmieć. Pomysły Ellisa zawarte w tym tomie wciąż zaskakują, niosąc przy tym rozrywkę najlepszych superbohaterkich przygód, bez skrótów i banałów. Po dwóch tomach Planetary i dwóch Śpiocha Egmont da nam również taką samą liczbę albumów Authority i jestem pewien, że wydawca nie poprzestanie na tym i oferta WildStorm będzie poszerzana. Choć dziś imprint ten nie jest aktywny, to nadal pozostaje aktualny i może gdyby posiadające prawa do tej marki DC zaszczepiło pewne szablony do głównego świata, to w końcu nie trzeba by było co kilka lat silić się na kolejny Kryzys?
Tytuł oryginalny: Absolute Authority
Scenariusz: Warren Ellis
Rysunki: Brian Hitch
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Wydawca: Egmont 2020
Liczba stron: 354
Ocena: 85/100