Tuż po pokonaniu Shadow Kinga mutanci pod wodzą ledwo zmartwychwstałego Xaviera, czy raczej X-a, zderzają się z kolejnym antagonistą, specjalizującym się między innymi w psychicznych sztuczkach. Mowa tu o Proteusie, (Kevin MacTaggert), synu ważnej dla świata Dzieci Atomu Moiry MacTaggert. Mutant ten, a jest to niezwykle potężne bydlę, powrócił zza grobu śladem Xaviera. Podobnie jak on miał (nie)przyjemność z Faroukiem Amhalem. A wiadomo, że przebywanie z kimś o tak zwyrodniałym charakterze może zmienić nawet twardego zawodnika, nie mówiąc już o kimś tak niestabilnym, jak Kevin. Po pierwszej ciężkiej potyczce przychodzi więc pora na druga batalię, a potem na kolejną. Cylinder Soule’a jest przepastny i co rusz wyciąga z niego nowego królika. Czy raczej pająka.
Choćby nie wiem jak kopnięcie w kalendarz było spektakularne, to bądźcie pewni, że i tak heros nie zabawi długo w zaświatach. Istotne jest więc nie to, czy zmarły bohater powróci, ale jak tego dokona. Zwykłe wygrzebanie się z grobu to nuda, a pójście na łatwiznę z jakimś kosmicznym artefaktem jest przepisem na porażkę. X(avier) wraca poprzez ciało Fantomexa, ale Charles Soule uniknął zniszczenia wizerunku tego drugiego. Sam Charles nie jest też pierwszym lepszym powstałym trupem. Przywódca X-Men wiele razy wstawał z wózka inwalidzkiego, ale na tym zmiany się kończyły. Wciąż był pacyfistą ze skłonnościami do manipulacji i upiększania świata, który piękny nie jest. No i zawsze świecił łysiną. Tu nie dość, że odrasta mu czupryna, to jeszcze jego zachowanie sugeruje, że czasy miłego pana profesora się skończyły. Bardzo mi się to podoba.
Przy okazji Astonishing X-Men Soule’a naszły mnie rozmyślania na temat dalszego losu serii z X-Men. W czasie Marvel NOW! 2.0 wydawane były „kolorowe” cykle, jak X-Men Red czy X-Men Blue. Niedługo potem miejsce miała seria Uncanny X-Men Matthew Ropenberga, w której powróciło dwóch kluczowych mutantów. I ten właśnie cykl obstawiam jako następny, gdyż kontynuacja Astonishing X-Men to zmiana scenarzysty na wspomnianego Rosenberga, ale już z kompletnie innymi bohaterami i nowym wątkiem. Cokolwiek by nie postanowił wydawca – liczę, że dojdzie jak najszybciej do tego, co tworzy obecnie Jonathan Hickman.
Rysownicy zmieniają się co zeszyt. Czasami w takich przypadkach zdarzają się pomniejsze wpadki w detalach, lecz w Astonishing X-Men tom 2: Człowiek zwany X udało się tego uniknąć i to przy dużym zróżnicowaniu stylistycznym zaangażowanych artystów. Startujemy pastelową łagodnością Phila Noto, wpadając w psychodeliczną psioniczą jazdę Matteo Byffagniego, by skończyć na wyrazistej, nieco kanciastej kresce Paulo Siqueiry. Rysunkowo jest ciekawie i szkoda, że seria ta jest na dobrą sprawę tylko preludium do dalszych wydarzeń.
Astonishing X-Men w wykonaniu Charlesa Soule’a jest nie tyle słabsze, co nieco inne i mniej odważne od tego Jossa Whedona. A i tak jest dobrym czytadłem. Powrót Xaviera zrealizowany został tu perfekcyjnie, a wątek Fantomexa pokazuje, jak z szacunkiem na chwilę wysyłać bohaterów na urlop. Postawienie na walki o naturze psionicznej pozwoliło rysownikom w obu tomach zaszaleć. Również dobór postaci sprawił, że fani różnych epok z historii X-Men znaleźli coś dla siebie. Kolejny tytuł z mutantami w tle również ma charakter „zmartwychwstający” i liczę, że dostaniemy przynajmniej coś na poziomie powrotu Charlesa Xaviera.
Tytuł oryginalny: Astonishing X-Men vol.2: A Man Called X
Scenariusz: Charles Soule
Rysunki: Phil Noto, Ron Garney, Gerardo Sandoval, ACO, Matteo Buffagni, Paulo Siqueira
Tłumaczenie: Maria Jaszczurowska
Wydawca: Egmont 2020
Liczba stron: 136
Ocena: 75/100