Batman: Mroczny Rycerz z New 52 to seria, której krytycy i recenzenci czepiali się najbardziej. Że prosta, że nierealistyczne rysunki, że nastawiona głównie na rozwałkę. Nie zmienia to faktu, że poprzednie tomy czytało mi się całkiem przyjemnie, a opowieści takie jak Spirala przemocy czy Szalony (tomy 2 i 3) w ciekawy sposób przedstawiały origin stories Scarecrowa i Szalonego Kapelusznika. Podobnie jest w czwartym integralu o tytule Glina, w którym dowiemy się więcej o klasycznym przeciwniku Batmana o pseudonimie Clayface.
Clayface, czyli Basil Karlo, to od dziecka odtrącany przez wszystkich, przeciętny aktor, który bardzo chciał zaistnieć i znaleźć się w centrum uwagi. W wyniku umowy z pewnym niewłaściwym facetem Basil nabył umiejętności, pozwalające mu wcielać się w praktycznie każdego. Niestety, wraz z możliwością transformacji swojego ciała przyszły pewne problemy, które spowodowały narodziny przestępcy znanego jako Clayface. To właśnie z nim będzie musiał zmierzyć się Mroczny Rycerz, chociaż walka z takim przeciwnikiem nie jest łatwa. Jest silny, nieuchwytny i może wydostać się z zamknięcia przez nawet najmniejszą szczelinę…
Konfrontacja Batmana z Karlo nie jest specjalnie przejmująca, może dlatego, że sam Clayface nie jest szczególnie zachwycającą postacią. Origin story tego czarnego charakteru wypada więc najsłabiej ze wszystkich. Niemniej jednak docenią go wszyscy fani horroru, ponieważ to właśnie w tę stylistykę uderzają twórcy: Gregg Hurwitz, Alberto Ponticelli, Alex Maleev (autor świetnej okładki) i Ethan Van Sciver. Na szczęście w tomie Glina znalazły się też dwie inne opowieści.
Dwuzeszytowa opowieść o handlu żywym towarem jest… całkowicie niema. Adekwatnie nazwana Pozbawieni prawa głosu pokazuje, jak brutalnie i bezwzględnie traktowani są imigranci i tania siła robocza. Na szczęście Batman wpada na trop tego procederu i postanawia zrobić porządek z jego organizatorami. Chociaż opowieść tę czyta się szybko ze względu na brak dymków, to jednak rysownik stanął na wysokości zadania i w pełni oddał towarzyszącą wydarzeniom dramaturgię.
Na koniec zaserwowano nam historię z Man-Batem, jeszcze bardziej krwiożerczym i przerażającym, niż zwykle, może dlatego, że tym razem serum wstrzyknął sobie ojciec Roberta „Kirka” Langstroma, który zresztą od dziecka znał i doceniał… Bruce’a Wayne’a. Sama opowieść do specjalnie porywających nie należy, ale to właśnie tutaj rysunki robią największe wrażenie.
No cóż, Glina to zdecydowanie nie jest najlepszy tom serii Mroczny Rycerz z New 52. Ma swoje lepsze momenty, bardzo podoba mi się też ponura, ocierająca się o opowieść grozy stylistyka, ale fabularnie całość niestety niespecjalnie się broni. Komiks czyta się wyjątkowo szybko, głównie ze względu na niewielką ilość dialogów (lub ich całkowity brak), a więc da się przyjąć go bez większego bólu, ale względem poprzednich tomów widać zauważalny spadek formy.