Wydanie na polskim rynku serii Thunderbolts z Marvel Now spowodowane było fantastycznym przyjęciem postaci Deadpoola, którego solowy film pobił rekordy oglądalności, a pierwszy komiks z jego udziałem wyprzedał się na pniu. Postawiono więc na drużynę degeneratów, gdzie obok wyszczekanego najemnika pojawiają się takie postacie jak Punisher, Elektra, Agent Venom czy Red Hulk. Pomimo, delikatnie mówiąc, oziębłych recenzji, grupa przyjęła się, a w sierpniu ukazał się drugi tom jej przygód, zatytułowany Czerwony postach.
W pierwszym tomie swoich przygód, ta kompletnie niedopasowana, groteskowo brutalna drużyna generała Rossa została zawiązana, zaktualizowała swój skład i wyruszała na pierwszą misję. Drugi album to bezpośrednia kontynuacja, rozwijająca wątek miłosnego trójkąta między Punisherem, Elektrą i … Deadpoolem. Pojawia się też nowe zagrożenie w postaci terrorysty Oresteza Natchiosa. Kojarzycie nazwisko? No właśnie, będziemy mieli chyba drobny konflikt interesów.
Niestety, o ile w pierwszym tomie można było spodziewać się głupkowatych, ale zabawnych akcji i odzywek, tak w drugim nawet ta namiastka fabuły po prostu siada. Mam wrażenie, że nadmiar postaci bez celu snuje się na kolejnych kadrach, byle tylko dotrwać do kolejnej strzelaniny, wybuchu czy walki wręcz. No i może nie byłoby w tym nic szczególnie nadzwyczajnego, gdyby ta akcja była porywająco oddana. Niestety nie udaje się to Philowi Noto, ani też Steve’owi Dillonowi, rysownikowi, który przecież współpracował z takimi gigantami, jak Alan Moore czy Garth Ennis. Tutaj obaj mają wyraźną zniżkę formy, objawiającą się w kanciastych twarzach, mało szczegółowych tłach czy koszmarnie oddanych bijatykach.
Scenariusz Daniela Waya jest natomiast szczątkowy. Aż dziw bierze, że posiadając tak pokaźny arsenał w postaci kilku charakterystycznych bohaterów, tak miałko prowadzi fabułę. Żadna z postaci nie ma swoich pięciu minut, może poza Hulkiem, który doskonale radzi sobie z niebezpieczeństwami w pojedynkę, stawiając pod znakiem zapytania wartość kompanów. Deadpool zbyt rzadko rzuca sucharami, Elektra jest mało seksowna, Agent Venom praktycznie nic nie robi, może tylko Punisher stara się bardziej zaistnieć. Ale całość można podsumować trzema słowami: mało, mało, mało. Nie pomaga także rwana, pocięta, niechronologiczna narracja, przez co nawet tak banalną historię ciężko się czyta.
Jeśli podobał Wam się pierwszy tom, mam niezłą wiadomość: drugi trzyma niewiele gorszy poziom i wciąż możecie mu dać szansę. Jednak wiele osób narzekało już na poziom Bez pardonu, więc i tutaj nie znajdą zapewne niczego specjalnego dla siebie. Na szczęście z optymizmem można spojrzeć w przyszłość, ponieważ trzecia odsłona przygód Thunderboltsów nawiążę do wielkiego marvelowskiego eventu Nieskończoność, który ciągnął się będzie u nas przez kilka serii. Może on wyzwoli spory potencjał, drzemiący w drużynie z takim składem?
Tytuł oryginalny: Thunderbolts vol.2: Red Scare
Scenariusz: Daniel Way, Charles Soule
Rysunki: Phil Noto, Steve Dillon
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Wydawca: Egmont 2016
Liczba stron: 132
Ocena: 40/100