Jonah Hex: Mściciel – recenzja komiksu

Po niezłym, choć mimo wszystko dość rozczarowującym pierwszym tomie – Obliczu pełnym gniewu, pora na kolejny zeszyt przedstawiający nam perypetie Jonaha Hexa – niezwykle popularnego rewolwerowca i łowcy nagród ze stajni DC Comics. Ktokolwiek czekał na poprawę jakości zbioru, ewentualnie został skuszony obiecankami wydawcy na odwrocie, ma prawo do narzekań. Bo choć wciąż nie jest to katastrofa i przy odpowiednim podejściu można się nieco zrelaksować, mamy krok w tył.

Co zatem stanowi problem w tych historiach? Patrząc na ogólną kompozycję i budowę poszczególnych losowo rozmieszczonych epizodów, pierwszym, na co zwróci się uwagę pośród szeregu uchybień, będzie fabuła i uboga, niezwykle ograniczona konstrukcja świata przedstawionego, z postaciami włącznie. Jednym z grzechów głównych poprzedniej części była z pewnością nasilająca się wraz z czytaniem kolejnych stron monotonia. Mściciel niczym się pod tym względem nie różni. Ponownie Palmiotti i Gray jadą na garstce schematów, naiwnie licząc, że dotrą na ich grzbiecie do serc czytelników. I tak przemierzamy wraz z Hexem brutalny świat Dzikiego Zachodu, pełen niegodziwości, zdrad i wszechobecnego fałszu. Para scenarzystów próbuje nas zaczarować kolejnymi szokującymi historiami antywesternowymi w wersji hard, gdzie zazwyczaj ci, którzy mają być przykładem dla reszty społeczeństwa, okazują się gorsi od przestępców – czy to poprzez swoje odrażające czyny, czy obojętność wobec szerzącego się zła. Już w trakcie lektury tomu pierwszego dało się odczuć znużenie tym wszystkim – przy kolejnej dawce można mieć dość już na samym początku, gdy w większości przypadków z góry możemy nawet odgadnąć, jak dana postać na kartach komiksu się zachowa. Spośród grona podobnych do siebie odcinków wyróżnić na pewno można interesujące Egzorcyzmy Jonaha Hexa – historyjka o przypadkowym zgonie i zrozpaczonej matce z przewrotnym finałem. Na uwagę zasługuje również Drzewo wisielców – to już jednak bardziej za sprawą samego udziału Lazarusa Lane’a alias El Diablo (pierwotny nosiciel klątwy, którą potem przejął Chato Santana, znany z Legionu Samobójców Ayera), niż przez wzgląd na jakkolwiek interesującą historię. Relacja Hex- Lane sprowadza się do drobnych uszczypliwości i tworzenia sztucznych konfliktów w rodzaju „gryziemy się, ale tak naprawdę się lubimy”.

Co gorsza, położono na całej linii samą postać protagonisty – i to jeszcze bardziej niż w Obliczu pełnym gniewu. Kłopot z Jonahem Hexem polega na tym, że jego charakter jest kompletnie jednostajny. Gdzie by się nie znajdował, podejmuje podobne decyzje, zachowuje się niemal tak samo. Zarys psychologiczny tego antybohatera przypomina człowieka zatrzymanego w rozwoju na pewnym etapie w życiu. I owszem, jest to po części spowodowane faktem, iż nie ma żadnej chronologii w tych historiach, choć nie do końca. Gdyby Hex prowadzony był choć z minimum konsekwencji, widzielibyśmy jakieś zmiany w jego działaniu czy podejściu do kolejnych wyzwań czy zleceń. Palmiotti z Grayem nawet nie kłopotają się z próbą urozmaicenia postaci, z której wyciskają pieniądze. Cały czas jest to zblazowany najmita o osobistym kodeksie honorowym, przy którym czarno-biali bohaterowie z westernów z Johnem Wayne’em w roli głównej wyglądają niczym niejednoznaczne twory Sapkowskiego. Szkoda także, że liczba rysowników jest w tym tomie znacznie większa. W Obliczu ograniczała się do hegemonii Luke’a Rossa i jednego epizodu z brudnym stylem Tony’ego DeZunigi. Teraz ten pierwszy ma udział zaledwie na samym początku, zaś każda historia ma innego rysownika. Pewną zaletą poprzedniego tomu była względna spójność formy, rozrzut Mściciela pod tym względem wzmaga z kolei poczucie chaosu i braku przemyślanej kompozycji.

Na okładce komiksu możemy znaleźć cytat zachęcający do jego kupna „wszystkich miłośników westernu”. Prawda jest jednak taka, że ogromna ich część – zwłaszcza tych, którzy dobrze zapoznani są z różnorodnością tego gatunku – zacznie ziewać, nim dojdzie do połowy. Od lektury może nie bolą zęby, da się nawet po pewnym czasie wciągnąć na krótki czas (to główny powód, dla którego ocena całości nie jest niższa), jednak wątpliwe, by ten miałki zbiór epizodów warty był wydania pięćdziesięciu złotych. Za jakiś czas ukazać się ma trzeci tom, mający przedstawić początki Hexa, co daje nadzieję na niezgorsze backstory byłego konfederata. Jak będzie – czas pokaże.


Tytuł oryginalny: Jonah Hex: Guns of Vengeance
Scenariusz: Jimmy Palmiotti, Justin Gray
Rysunki: Luke Ross, Dylan Teague, Val Semeiks, Dan Green, Tony DeZuniga, Phil Noto, David Michael Beck, Paul Gulacy
Tłumaczenie: Tomasz Kłoszewski, Maciej Nowak-Kreyer
Wydawca: Egmont 2016
Liczba stron: 144
Ocena: 50/100

Zastępca redaktora naczelnego

Miłośnik literatury (w szczególności klasycznej i szeroko pojętej fantastyki), kina, komiksów i paru innych rzeczy. Jeżeli chodzi o filmy i seriale, nie preferuje konkretnego gatunku. Zazwyczaj ceni pozycje, które dobrze wpisują się w daną konwencję.

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?