Jonah Hex: Oblicze pełne gniewu – recenzja komiksu

Wymierzający sprawiedliwość rewolwerowiec z poharataną twarzą należy do najciekawszych postaci, które pojawiły się w DC Comics. I nie ma co się dziwić. Wychowany przez Apaczów, walczył po stronie Konfederatów, by później – pokłócony z Bogiem i społeczeństwem – zostać najemnikiem kierującym się własnym kompasem moralnym. To przepis na pełnokrwistego antybohatera rodem z dzieł Sergio Leone. Jego sylwetka przybliżona jest w nowej serii Egmontu, zatytułowanej po prostu Jonah Hex. Pierwszy tom, Oblicze pełne gniewu, zostało niedawno wydane. Czy w odpowiedni sposób przedstawia nam tego protagonistę? I tak, i nie.

Oblicze pełne gniewu jest na dobrą sprawę obszernym cyklem epizodów. Nie są one specjalnie uporządkowane czy powiązane ze sobą jakąś linią fabularną. Za ich wspólny punkt można uznać wyeksponowanie najważniejszych cech Hexa. Podejście do życia, metody działania, to w jaki sposób reaguje na kolejne wydarzenia. Każdy z sześciu epizodów to zwarcie z otaczającą go rzeczywistością. Momentami Hex przypomina trochę Clinta Eastwooda z „Trylogii dolarowej” Sergio Leone. To bezkompromisowy, idący pod prąd łowca nagród, zawsze robiący to, co uważa za słuszne. Z tą różnicą, że od „Mańkuta” jest o wiele bardziej zgorzkniały i brutalny. Widać, że wiele w życiu przeżył i nie ma złudzeń co do tego, jak wygląda rzeczywistość. Koniec końców zawsze kieruje się swoim poczuciem sprawiedliwości, niezależnie od tego, dla kogo aktualnie pracuje. Każdy przejaw nieuczciwości ze strony swojego pracodawcy interpretuje jako zerwanie umowy.

Zobacz również: Boba Fett: Śmierć, kłamstwa i zdrada – recenzja

 

Chyba największym mankamentem tego albumu jest jego schematyczność. Zaczyna się mocno, bo od szybkiego pojedynku z krwistym finałem. Potem jest jeszcze goręcej, gdy Hex odkrywa, kto i w jakim celu porwał chłopca, którego miał odnaleźć. Jednak im dalej, tym bardziej zaczynamy poziewywać. W zasadzie każdy epizod ma podobny wzór. Jonah Hex w ten czy inny sposób natyka się na przypadki, gdy pozornie normalni członkowie społeczeństwa okazują się większymi potworami niźli ludzie znajdujący się znacznie niżej w hierarchii. Twórcy serii All Star Western tak często powtarzają tę antywesternową kliszę, że już gdzieś w połowie tekstu staje się to nużące. Nawet Hex staje się w tym kontekście coraz mniej interesujący. Nie wspominając już o postaciach pobocznych. Powiedzmy sobie jasno – w porażającej większości są one po prostu słabe. Większość przeciwników – wśród których więcej jest skorumpowanych stróżów prawa i innych lokalnych autorytetów aniżeli nominalnych przestępców – jest tak jednowymiarowa, że można się domyśleć o ich złych zamiarach na długo przed „zwrotem akcji”. Generalnie jak na tego rodzaju gatunek zbyt łatwo jest osądzić, kto w Obliczu pełnym gniewu jest „tym dobrym” i „tym złym”. Jedyną naprawdę intrygującą postacią poboczną zdaje się być chyba towarzyszący przez krótki czas Hexowi Bat Lash – ze swoją niemal zniewieściałą elegancja jak na tamte czasy i ciętym językiem – ale Palmiotti i Gray nie pociągnęli tego tematu.

Aspektem, który nieco rehabilituje komiks, jest świetna kreska. Luke Ross łączy w Obliczu pełnym gniewu sugestywne, brutalne obrazy przemocy z przywodzącymi klimaty dawnych westernów rysunkami. W szczególności mowa tu o twarzach postaci. Co niektóre kadry czy sceny balansują wręcz na granicy fotorealizmu. Od wszystkiego odstaje jedna ze starszych historii Jonaha Hexa – Boże Narodzenie z rabusiami, narysowane przez Tony’ego DeZuniga. Jest to przedostatni epizod, i w zasadzie nie do końca wiadomo, z jakiego powodu go tak umieszczono. Możliwe, że to po prostu smaczek dla fanów i chęć pokazania, jak rysowano Hexa w przeszłości. Tak czy inaczej, ten wybór burzy nieco estetyczną kompozycję całości.

Jonah Hex: Oblicze pełne gniewu jest albumem nierównym. Z jednej strony daje pewien obraz fachu tytułowego (anty)bohatera i jest jak najbardziej do polecenia dla tych, którzy nie zdążyli go poznać. Nie należy jednak nastawiać się na zbyt wiele. Historie nie powalają na kolana, będąc zaledwie w miarę porządną, bardzo dobrą pod względem wizualnym rzemieślniczą robotą. Coś w sam raz na jednorazowe przeczytanie w jedno, dwa popołudnia.

 

Tytuł oryginalny: Face full of violence

Scenariusz: Justin Gray, Jimmy Palmiotti

Rysunki: Luke Ross, Tony DeZuniga

Tłumaczenie: Tomasz Kłoszewski

Wydawca: Egmont 2016

Liczba stron: 144

Ocena: 60/100

 Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Zastępca redaktora naczelnego

Miłośnik literatury (w szczególności klasycznej i szeroko pojętej fantastyki), kina, komiksów i paru innych rzeczy. Jeżeli chodzi o filmy i seriale, nie preferuje konkretnego gatunku. Zazwyczaj ceni pozycje, które dobrze wpisują się w daną konwencję.

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?