Cromwell Stone – recenzja

Andreas Martens – używający swojego imienia jako pseudonimu – to jeden z czołowych twórców europejskiego komiksu. Wielu zna go z serii Rork tudzież Koziorożca. Jego dzieła łączą w sobie niebanalną kreskę oraz głębokie, mroczne historie. Ich specyfika może nie trafi do każdego odbiorcy, jednak warto choć spróbować zagłębić się w ten świat. Do najciekawszych propozycji należy wydany przez Egmont Polska album Cromwell Stone.

Początki XX wieku. Tytułowy bohater jest jednym z ocalałych z morskiej katastrofy statku „Leviticus”. Stone chce rozwikłać przedziwną sprawę związaną z występującymi co jakiś czas zgonami tych, którzy rzeczoną tragedię przeżyli. Uważa, że zagadka związana jest z pewnym przedmiotem, który został wykradziony podczas rejsu. Jego prywatne śledztwo prowadzi go na ścieżki, o których nigdy nie chciałby się dowiedzieć.

Cromwell Stone łączy w sobie gatunkowe cechy klasycznego kryminału z weird fiction spod znaku Lovecrafta. Ramię w ramię z wielką zagadką do rozwiązania podążają właśnie takie zagadnienia jak dywagacje o egzystencji człowieka czy jego miejscu w niepewnym i nieogarniętym dla nas wszechświecie. Swą wizję Andreas roztacza w trzech tomach, wydanych zbiorczo przez Egmont Polska. Jest to decyzja o tyle dobra, że pozwala nam w pełni dostrzec kompozycję całej historii. A mamy co podziwiać. Trzy historie stanowią kompletną, spójną całość. Ilość płaszczyzn, które w przeciągu całej serii zgrabnie połączył ze sobą Andreas, jest doprawdy imponująca. Wiele tak zgranych ze sobą elementów konstrukcji da się dostrzec wyłącznie patrząc na całość po przeczytaniu. Cromwell Stone ma tak naprawdę trójkę protagonistów, których losy są z sobą zgrabnie połączone. Autor solidarnie rozdzielił pomiędzy nich poszczególne rozdziały, tak że w każdym narracja prowadzona jest właśnie z perspektywy którejś z tych osób. Co więcej, zakończenie każdego rozdziału decyduje nie tylko o tym, jak potoczy się dalsza fabuła (bądź – w przypadku ostatniej części – jak całość się zakończy), ale także ostatecznie determinuje los danej głównej postaci. Rozdział pierwszy jest mglistym wprowadzeniem do całej fabuły. Zostajemy wrzuceni w wir wydarzeń, otrzymując zaledwie strzępki informacji. W części drugiej przychodzi czas na dość treściwe – choć nadal pozostawiające spore pole do dywagacji – wyjaśnienia, przede wszystkim samej głównej przyczyny całego zamieszania. Ostatnia zaś część jest zwieńczeniem historii, zamykającym dotychczasowe wątki. Można zatem powiedzieć, iż kompozycja Andreasa przypomina trzy pozornie oderwane od siebie punkty, które połączone są rozlicznymi nićmi. Tym bardziej warto postarać się o kompletną wersję.

O czym jednak jest Cromwell Stone? Przede wszystkim tyczy się odwiecznych pytań o los człowieka i o to, jaka jest prawdziwa wartość jego żywota. Co się z nim dzieje po śmierci? Czy aby na pewno jest on panem stworzenia, jakim sam siebie widzi? Jak już zdążyłem uprzednio wspomnieć, Andreas inspiracje czerpie w ogromnej mierze od Lovecrafta. W związku z tym zawiera on u siebie dość podobną – choć w autorskim uniwersum, rzecz jasna – pesymistyczną wizję ludzkości jako drobnych istot na peryferiach bezkresnych pól stworzenia. Pionków w rękach posiadających inną logikę i etykę potęg kosmosu, wobec których najmędrszy przedstawiciel ludzkości jest czymś mniej od najmądrzejszej pchły w zestawieniu z człowiekiem. W Cromwell Stone figuruje także podobna estetyka, co w dziełach twórcy Zewu Cthulhu. Tajemnicze księgi, posiadające wielką moc artefakty, mistyczne budowle sięgające początków ludzkiej rasy – wszystko to jest dziedzictwem kultowego pisarza grozy, które zostało wskrzeszone w nowym utworze. Co jasne, dałoby się z tego skonstruować argument o wtórności rzeczonych idei, co nie zmienia faktu, że zostały one zaimplementowane wyśmienicie. Na sam koniec nie sposób nie wspomnieć o ocierającej się o geniusz kresce, tak bardzo uwypuklonej dzięki czarno-białej stylistyce. Twarze bohaterów przypominają portrety z epoki, a jednocześnie rewelacyjnie ukazują  wszelkie najważniejsze emocje postaci. Poza samą surową elegancją, pochwalić komiks można również za nawiązania do różnych styli. Czego to tam nie ma! Od art deco do retro, są momentami nawet nawiązania do steampunku. Co warte uwagi, owe style w żaden sposób się ze sobą boleśnie nie zazębiają, tworząc niesamowitą harmonię. To prawdziwa uczta dla oczu, która powinna ująć nawet tych, którzy od samego gatunku trzymają się z daleka.

Na koniec wypada podkreślić sprawę jasno: Cromwell Stone nie spodoba się każdemu. To historia o dość specyficznej tematyce i prowadzeniu narrację, które wielu może po prostu nie przyjąć. Mimo to ze swojej strony z czystym sumieniem mogę polecić tę pozycję co najmniej dla przekonania się na własne oczy i wyrobienia opinii, bo bez wątpienia to produkt z najwyższej półki.  

Tytuł oryginalny: Cromwell Stone

Scenariusz: Andreas

Rysunki: Andreas

Tłumaczenie: Maria Mosiewicz

Wydawca: Egmont 2016

Liczba stron: 144

Ocena: 90/100

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

 

Zastępca redaktora naczelnego

Miłośnik literatury (w szczególności klasycznej i szeroko pojętej fantastyki), kina, komiksów i paru innych rzeczy. Jeżeli chodzi o filmy i seriale, nie preferuje konkretnego gatunku. Zazwyczaj ceni pozycje, które dobrze wpisują się w daną konwencję.

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?