Thunderbolts: Bez pardonu – recenzja

Drużyna Thunderbolts jest dla Polskiego czytelnika zjawiskiem obcym – wyjątkiem jest 57 tom WKKM oraz epizodyczny występ w wydanym przez TM-Semic „Heroes Reborn”, szczególnie w składzie zaprezentowanym w powyższym tytule. Z uwagi na to, warto poświęcić kilka słów na przybliżenie sylwetki drużyny lub dokładniej idei, która przyświecała każdej inkarnacji Thunderboltsów. Jednym z twórców pierwszej drużyny był nie kto inny, jak Mark Bagley – człowiek, który potrafił wstrząsnąć niejednym bohaterem komiksów Marvela. Pierwsi Thunderbolts powstali, aby wypełnić lukę po Avengers, którzy zostali uznani za zmarłych na skutek crossovera „Onslaught”. W skład tej drużyny wchodzili członkowie Masters of Evil – drużyny superłotrów – pod nowymi imionami. Pomysł z wykorzystaniem „bohaterów”, którym daleko do grzecznych harcerzy musiał przypaść do gustu fanom, bo nieco ponad pół roku po zamknięciu pierwszego runu na rynku amerykańskim pojawił się pierwszy zeszyt nowego.

Czytelnik mający przed sobą pierwszy tom widzi na okładce Elektrę, Red Hulka, agenta Venoma, Punishera i Deadpoola – a więc drużynę, która nie da sobie w kaszę dmuchać. Można też się spodziewać, że współpraca czy ogólnie rozumiana koegzystencja tych postaci nie będzie taka piękna i cudowna. A co za tym idzie, będzie akcja, będzie bez wątpienia brutalnie, krwawo i zabawnie.

Pisząc bardzo ogólnikowo – żeby uniknąć spoilerów i nie psuć nikomu frajdy z czytania – fabuła kręci się wokół drużyny, którą zbiera generał Ross (teść Bruce’a Bannera, niegdyś jeden z największych wrogów Hulka), czyli Red Hulk. Interesujący jest sposób, w jaki Ross selekcjonuje potencjalnych kandydatów. Swój wybór tłumaczy faktem, że sytuacja delikwentów już nie może się pogorszyć. Jest w tym jakaś logika, bo niemal wszyscy członkowie zespołu mogą uchodzić za morderców i zimnych drani, którzy często i gęsto pozostawiają za sobą stygnące zwłoki. Jedynie agent Venom trochę odbiega od tego wzorca. Eddie Brock może nie był aniołkiem, ale z tego co pamiętam, niespecjalnie często zabijał – a jeśli nawet, to liczba jego ofiar nie dorównuje tej, któryą Frank Castle czy Wade Wilson wysłali na tamten świat. Z kolei agent Venom jest wojskowym, który wypełnia rozkazy i zabija (rzecz jasna kiedy musi, a nie kiedy chce). Jest w tym swoista sprzeczność, ale to drobny szczegół, na który można przymknąć oko i nad którym można dyskutować. Tak czy inaczej, drużyna zostaje zebrana.

Fabularnie pierwszy tom nie jest jakoś szczególnie rozbudowany, ani nie porywa. Ot na początku Ross werbuje poszczególnych członków nowego zesołu i wyrusza z nimi na pierwszą misję. I na niemal samym początku dochodzi do rozłamu drużyny, kiedy Ross usiłuje włączyć do niej pewnego złoczyńcę-mózgowca, który swego czasu uprzykrzał życie Hulkowi. To nie podoba się Punisherowi. Oczywiście to dopiero początek przygody, w której nie tylko leje się krew, ale też… uwaga… uwaga… pojawia się coś na kształt wątku miłosnego! Wszystko to stanowi dość ciekawy i przyjemny miszmasz, jedynie jedna akcja Punishera jest dla mnie niezrozumiała. Ale to niech już każdy czytelnik oceni indywidualnie.

Dla tych, którzy znają postać Deadpoola (niekoniecznie filmowego) pocieszajacy może być fakt, że i tu postaci Wade’a towarzyszy humor. Bo czy nie jest zabawne patrzenie, jak jeden człowiek walczy na francuskiej ulicy z mimami-zabójcami? Bądź też Deadpool paradujący z namalowanymi na masce wąsiskami. Cały Wade i jego humor.

Jak powszechnie wiadomo, komiks to nie tylko treść, ale i (często przede wszystkim) rysunki. A tutaj zdania mogą być podzielone. Mnie rysunki Steve’a Dillona ani trochę nie przypadły do gustu. Nie mówię oczywiście, że są paskudne, ale bardzo mocno charakterystyczne. Specyficzne? Aż trudno mi znaleźć odpowiednie słowo, a nie chcę być zbyt surowy lub zbyt łagodny w swojej ocenie. Tak czy owak, komiks wart jest przeczytania: nawet jeśli kogoś nie wciągnie, może pozwoli pogłębić swoją wiedzę o takich postaciach jak Deadpool czy Punisher albo odkryć Red Hulka czy agenta Venoma.

Thunderbolts bez pardonu

Tytuł oryginalny: Thunderbolts: No Quarter

Scenariusz: Daniel Way

Rysunki: Steve Dillon

Tłumaczenie: Paulina Braiter

Wydawca: Egmont 2016

Liczba stron: 132

Ocena: 60/100

Ilustracja wprowadzenia: Marvel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?