Wonder Woman nie cieszyła się nigdy popularnością porównywalną do Supermana i Batmana, przynajmniej na polskim rynku. Mimo iż spełnia wszelkie warunki, aby nazwać ją ideałem superbohaterki, mogła jedynie pomarzyć o równouprawnieniu z kolegami po fachu – do czasu, gdy do kin z sukcesem wszedł film w reżyserii Patti Jenkins, a wydawnictwo Egmont wydało pierwszy tom runu Grega Rucki i pełny okres twórczości Briana Azzarello. Wówczas Amazonka powoli zaczęła być postrzegana jako samodzielna postać, mająca do zaoferowania o wiele więcej niż wdzięk i silną pięść. W Odrodzeniu jej przygody ponownie przejął Greg Rucka, co ucieszyło wielu fanów tej postaci oraz twórczości scenarzysty.
Brian Azzarello pokazał heroinę w szczególny i oryginalny sposób, wnoszący wiele nowego do historii tej postaci, ale też mocno kontrastujący z tym, co znaliśmy do tej pory. Greg Rucka, który miał spory wkład w jej dawne dzieje, pozwolił sobie na zgrabne ominięcie tego, czego dokonał twórca 100 naboi i skierował Dianę na bliższe jej dziedzictwu tory. Czy było to dobre posunięcie, czy może krok w tył? Zdarzało się to przecież nader często, gdy jeden autor wprowadza innowacje, a drugi stara się je usunąć w możliwie jak najmniej inwazyjny sposób. Greg Rucka to jednak nie nieopierzony debiutant i wie co zrobić, by czytelnik nie stracił zainteresowania. A i on sam nie tworzył niczego wbrew sobie. Bohaterka już na początku nie ma łatwo – po użyciu na samej sobie lassa Diana dowiaduje się przykrej prawdy. Od teraz cierpi na brak kontaktu z Rajską Wyspą i musi udać się do pewnego afrykańskiego kraju, gdzie ma nadzieję znaleźć odpowiedzi i pomoc.
Tu na scenę powraca Cheetah, jedna z ważniejszych, jeśli nie najważniejsza antagonistka Diany. Odmieniona, przypominająca bardziej hybrydę kobiety i zwierzęcia kobieta nie jest u szczytu swej formy, z kolei jej niejasne powiązania z watażką Urzkartagą zdają się o tym poświadczać. Jej wygląd nie jest jednak najistotniejszy – skupić radziłbym się raczej na jej relacjach z Amazonką, które pomiędzy okresami otwartej walki, są przyjazne i nasycone uczuciami. To tu właśnie najlepiej widać kobiecą siłę, świetnie zresztą pasującą do całego zamysłu i stylu, w jakim kreuje swoje opowieści z Wonder Woman współautor Gotham Central.
Odrodzenie dla jednych przyniosło sporo zmian, dla niektórych mniej. Wonder Woman znajduje się gdzieś pomiędzy. Faktem jest jednak, że Rucka wrócił do klasycznego, bardziej kanonicznego i lepiej współgrającego z resztą uniwersum jej wyobrażenia. Nie byłby on jednak sobą, gdyby nie dorzucił pewnej dawki feminizmu. Rzecz jasna w pozytywnym tego słowa znaczeniu, bez popadania w skrajności, skupiając się raczej na dumie i wspomnianej wyżej sile charakteru kobiet, których główna bohaterka w tym wypadku jest najlepszą reprezentantką.
Pierwsze, co widoczne jest w wyglądzie Amazonki, to jej anatomia. Rysownicy superbohaterek mają skłonność do przedstawiania ich jako supermodelek. Idealna figura i niewieście kształty, bez zbędnego tłuszczyku i nadprogramowych mięśni. Tutaj Wonder Woman pokazywana jest nieco inaczej. Widoczne są bowiem dość wyraźne zarysowane jak na kobietę mięśnie, uzasadniające wojowniczą naturę bohaterki. Nie myślcie jednak, że jest to babiszon na miarę enerdowkich pływaczek, przy których większa część męskiej społeczności prezentowała się dość krucho. Diana Prince to silna, waleczna i rzecz jasna piękna kobieta, która ukazana została tak, jak być powinna już dawno – nie jako dziewczę z modowych żurnali, ale też nie jako napomknięta atletka. Idealna równowaga, jaką wprowadzają Clark i Sharp, otwiera tej postaci nowe ścieżki, zaś jej nowy strój jest tego doskonałym ucieleśnieniem. Odrzucone zostają co bardziej kuse elementy, a dodane atrybuty podkreślające boski majestat Amazonki. Nieco zaskoczył mnie fakt porzucenia oryginalnego wyglądu bogów, którym wyróżniał się run Azzarella – Olimpijczycy powrócili do bardziej klasycznych form, co jednak nie powinno smucić. Po chwili refleksji pojąłem, że na dłuższą metę ich wyobrażenie z The New 52! byłoby niestrawne, kolidujące z mitologicznym dziedzictwem Wonder Woman i straciłoby swoją świeżość. Kolejny raz wspomnę też o Cheetah – mam nadzieję, że jej wątek będzie rozwinięty, gdyż po raz pierwszy tak skutecznie ukazana została jej relacja ze swoją antagonstką, a jednocześnie oddaną przyjaciółką.
Kłamstwa to tom złożony z sześciu nieparzystych tomów wydanych w ramach Odrodzenia. Jest to dość ciekawa forma, gdyż pozwala dać czytelnikowi spójniejszą historię, a numerki parzyste, prezentujące zupełne inną opowieść, ukażą się w drugim tomie. Subtelne powiązania między nimi są poprowadzone zgrabnie i nienachalnie sprawiając, że Wonder Woman nie daje się zaszufladkować. Czekam więc na kolejny album pióra Grega Rucki z jej udziałem. Scenarzysta potrafi przyciągnąć uwagę nawet kogoś, kto najlepiej czuje się w klimatach mrocznych ulic Gotham czy lśniących nowoczesnością alej Metropolis.
Tytuł oryginalny: Wonder Woman vol. 1: The Lies
Scenariusz: Greg Rucka
Rysunki: Matt Clark, Liam Sharp
Tłumaczenie: Tomasz Kłoszewski
Wydawca: Egmont 2017
Liczba stron: 144
Ocena: 85/100