Każda, nawet najlepsza opowieść musi mieć swój koniec. Ale Y – Ostatni z mężczyzn to jedna z tych historii, co do których chciałoby się, aby nigdy nie dobiegły finału. Oczywiście nie dlatego, że życzymy im źle. Osobiście chciałbym po prostu móc obcować z losami Yoricka Browna jeszcze przez długie lata, ponieważ nie tylko bawią i fascynują, ale też rozśmieszają do łez, a czasem te łzy po prostu wyciskają. Zobaczcie, jak wypada finał komiksu scenariusza Briana K. Vaughana, którym zachwycałem się niemal od początku do końca.
Na początek przyda się mała retrospekcja, ponieważ od wydania przez Egmont tomu czwartego minęło osiem długich miesięcy, które trzymały w napięciu i zniecierpliwieniu niejednego czytelnika. Ciągłość wydarzeń jest w tej serii wyjątkowo widoczna, nie ma więc mowy o pominięciu któregoś z tomów. I chociaż czwarty album był nieco słabszy od pozostałych, to tak jak przypuszczałem, seria tuż przed świetną konkluzją znów nabrała wiatru w żagle.
Dla porządku przypominam, że wszyscy mężczyźni (no, prawie wszyscy) na planecie Ziemia z tajemniczego powodu nagle wymarli. Świat pogrążył się w matriarchacie, obnażając słabości tego pozornie silnego układu. Na tym tle rodzą się bowiem zupełnie nowe konflikty społeczne i polityczne, udowadniając, że niekoniecznie destrukcyjną siłę zawsze muszą stanowić mężczyźni. W tym kotle odnaleźć próbuje się Yorick Brown, tytułowy ostatni z mężczyzn i klucz do rozwiązania zagadki. Jego podróż dobiega końca wielkimi krokami. Czy uda mu się odnaleźć ukochaną Beth i przywrócić dawny porządek rzeczy?
Okazuje się, że wcale niekoniecznie jest to najważniejszym punktem fabuły. Chociaż większość z Was pewnie chciałaby poznać genezę genetycznego kataklizmu, zakończenie tej części fabuły nie wszystkim wyda się satysfakcjonujące. Moim zdaniem, lepiej już było zostawić całość w niedopowiedzeniu. Tajemnica tajemnicą, ale to bohaterowie wychodzą tu na pierwszy plan: Yorick, doktor Mann, Agentka 355, Hero, Beth: to im od początku towarzyszyliśmy w tej opowieści drogi i to z nimi ją zakończymy. No, może nie ze wszystkimi…
W ostatnim tomie tradycyjnie mamy ciekawe zwroty akcji, z których seria słynęła od początku. Jako że zbliżamy się do finału, tym razem może zdarzyć się wszystko. Wzorem serialu 24 czy książkowej Gry o tron, Vaughan nie zawaha się nawet przed pozbyciem się głównych postaci dramatu. Ci, którzy zostaną przy życiu, przejdą ogromną metamorfozę, szczególnie po tym, jak akcja na moment przeniesie się 60 lat do przodu, by pozwolić nam spojrzeć na całość z jeszcze innej perspektywy. A ulotne, symboliczne zakończenie, tak dobitnie przedstawione na ostatnim kadrze, to mały majstersztyk, który aż mnie wzruszył.
Za warstwę graficzną wciąż odpowiadają Pia Guerra i Goran Sudżuka, jest to więc poziom, do którego jesteśmy już przyzwyczajeni. Rysunki są realistyczne, czytelne, nie przytłaczają, a z każdym kolejnym połkniętym zeszytem obcuje się z nimi jeszcze lepiej. Muszę również wspomnieć o doskonałych okładkach – prawie każda z nich stanowi małe dzieło sztuki i mogłaby spokojnie robić za plakat wiszący tuż nad łóżkiem albo rysunek na ulubionej koszulce.
Ileż emocji dostarczyła mi ta wspaniała seria! Z bohaterami zżyłem się jak z mało którymi, niejednokrotnie uśmiechnąłem się pod nosem, a podczas lektury niniejszego tomu zdarzyło mi się nawet zdenerwować tak, że rzuciłem na moment komiks w kąt. Nie mogłem pozostać wobec tej historii obojętny, a przecież o to właśnie chodzi w każdej formie sztuki. Jeśli jeszcze jakimś cudem nie rozpoczęliście lektury Y – Ostatni z mężczyzn, czym prędzej nadróbcie ten karygodny błąd. Teraz nadarza się ku temu doskonała okazja.
Scenariusz: Brian K. Vaughan
Rysunki: Pia Guerra, Goran Sudżuka, Jose Marzan Jr.
Tłumaczenie: Krzysztof Uliszewski
Wydawca: Egmont 2017
Liczba stron: 312
Ocena: 90/100
Kumpel G. Mastertrona? Tego „taniego” dziadka od kiepściutkiej tandety? Czym się tu chwalić.