Jessica Jones: Alias z imprintu MAX dobiega końca wraz z premierą czwartego tomu, który ukazał się niedawno nakładem wydawnictwa Mucha Comics. To jedna z najlepiej ocenianych przeze mnie serii komiksowych, oczywiście nie bez powodu. Mamy tu wszystko, czego oczekiwać można od dojrzałej, dosadnej i przejmującej historii skierowanej wyłącznie do dorosłych odbiorców. W przeciwieństwie do takiego Punisher Max, owa dojrzałość nie objawia się jedynie w fizycznej przemocy i dosadnym języku (chociaż i to się zdarza), ale przede wszystkim w trudniejszych tematach, które tak rzadko porusza się w historiach o ludziach w kolorowych trykotach.
W recenzji poprzedniego tomu napisałem, że postać Jessiki, prowadzona przez scenarzystę Briana Michaela Bendisa, wyrasta na jedną z najbardziej wyrazistych i pełnokrwistych postaci w komiksach. Zdanie to podtrzymuję i po lekturze finalnego albumu. W czwartym tomie wreszcie do czynienia ze swoistym originem tej postaci, oczywiście dostosowanym do klimatu całej opowieści. Już na pierwszych stronach zobaczymy znajomo wyglądające kadry, które z pewnością kojarzyć będzie każdy miłośnik Spider-Mana. A co, jeśli gdzieś tam po szkolnych korytarzach snuła się niespecjalnie atrakcyjna, przeciętna dziewczyna, wpatrzona w Petera Parkera, nawet jeśli ten nie wiedział o jej istnieniu? Na to pytanie postara się odpowiedzieć pierwszy zeszyt tego zbiorczego albumu.
Bliżej poznamy też lata młodości Jessiki, przyjrzymy się wypadkowi samochodowemu, który zmienił jej życie, a także wspólnie z nią odkryjemy moce, którymi została obdarzona, a które pierwszy raz wykorzystała w krótkiej walce ze skądinąd znanym Skorpionem. Jednak daniem głównym, łączącym retrospekcje z teraźniejszością, jest ponowne skrzyżowanie się dróg naszej bohaterki z Purple Manem. I tu zaczyna się najmocniejszy punkt całej serii: dowiemy się, co działo się z Jessiką, gdy ta pozostawała pod zgubnym wpływem Zebediaha Killgrave’a. A ten, jak wiemy, to łotr pierwszej wody: perwersyjny i okrutny. To niesamowite, jak autorom udało się wyciągnąć z drugoligowego czarnego charakteru tak wiele. W pamięć zapadł mi szczególnie moment, w którym Purple Man stara się wmówić naszej bohaterce, że ta jest… postacią z komiksu! Mały majstersztyk.
Wracając do najbardziej dramatycznych i upokarzających chwil w jej życiu, Jessica Jones rozbuduje przy okazji swoją relację z Cage’em. Spotkanie po latach ze swoim oprawcą to psychodeliczna gierka, pokazana nieco w klimacie Milczenia owiec, co bardzo mi się podobało. A to, co wydarzyło się później, zakrawa już na najlepszy paranoiczny thriller, gdzie każdy może być podejrzanym. Innymi słowy, czwarty album to po prostu miód.
Za surowe, zimne ilustracje wciąż odpowiada Michael Gaydos, tym razem ma jednak niebagatelne wsparcie w postaci wspaniałego Marka Bagleya (i nie tylko), który moim skromnym zdaniem był najlepszym rysownikiem Spider-Mana w latach 90-tych, a przynajmniej jednym z najlepszych. Kreski obu panów różnią się tak, jak to tylko możliwe i zupełnie do siebie nie pasują, ale ponieważ obie bardzo lubię, ten dysonans zupełnie mi nie przeszkadzał. Nowoczesne, efekciarskie ilustracje Bagleya to po prostu inne spojrzenie na historię Jessiki, na dodatek odświeżająco wpływające na lekturę.
Wszystko, co dobre, szybko się kończy i naprawdę żałuję, że Jessica Jones: Alias nie trwała dłużej. Może jednak, jeśli zagłosujemy portfelami, prędzej czy później doczekamy się na polskim rynku kolejnej serii, która jest niejako duchowym spadkobiercą niniejszej. Mowa oczywiście o The Pulse, którego wydania u nas bardzo bym sobie życzył. Brian Michael Bendis współpracuje tam z Markiem Bagleyem, co jest dla mnie duetem niemal idealnym. Tymczasem pozostaje nam po raz kolejny przeczytać kompletne już Alias, a jeśli jeszcze nie mieliście styczności z tą opowieścią, natychmiast nadróbcie ten karygodny błąd.
Scenariusz: Brian Michael Bendis
Rysunki: Michael Gaydos, Mark Bagley, Art Thibert
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawca: Mucha Comics 2017
Liczba stron: 176
Ocena: 90/100