W okresie, gdy doszło już do premiery drugiej części traktującej o losach Kira Kanosa, najsłynniejszego żołnierza elitarnej Gwardii Imperialnej, napisanie recenzji otwierającego serię Karmazynowego Imperium uważam za swoistą powinność. Można bowiem wiele zarzucić niegdysiejszemu Expanded Universe, na czele z wszechobecnym chaosem, lecz niewątpliwie wiele historii utrzymuje poziom, o którym większość (jeżeli nie wszystkie) produktów nowego kanonu SW może tylko pomarzyć. Komiks Mike’a Richardsona i Andy’ego Stradleya jest tego idealnym wręcz przykładem.
Karmazynowe Imperium wrzuca nas w bardzo niestabilny okres dla galaktycznego Imperium. Już zresztą na pierwszych stronach czytamy coś, co można określić jako drobny substytut słynnych napisów początkowych w filmach z cyklu Gwiezdnych Wojen. Różnica jest taka, że tutaj owa relacja z najważniejszych wydarzeń jest zdecydowanie „imperiocentryczna”. Od razu twórcy dają nam znać, że to nie jest historia z klasycznymi protagonistami – ówczesna Nowa Republika i jej przedstawiciele mają oczywiście pewne znaczenie, szczególnie w późniejszej fazie komiksu, jednak mimo wszystko to w najlepszym razie mocny drugi plan. Największe znaczenie ma szukający zemsty na zdrajcy członek wybitej w pień Gwardii Imperialnej – Kir Kanos. Niczym śmiercionośny wolny elektron krąży po kolejnych arenach zmagań pomiędzy Nową Republiką a podupadającym Imperium, aby wypełnić krwawą przysięgę. Trafia na Phaedę, miejsce, przy którym Tatooine wydaje się być niemalże centrum galaktyki. Jak się okazuje, rozegrają się tam nie tylko wydarzenia istotne dla aktualnego statusu Imperialnych, ale ich tożsamości.
Zobacz również: Boba Fett: Śmierć, kłamstwa i zdrada – recenzja komiksu
Specyficzną cechą definiującą Karmazynowe Imperium jest to, że należy do tytułów „poszarzających” pierwotnie czarno-białe gwiezdnowojenne uniwersum. To nie jest kolejna historia z cyklu dobra Rebelia/Nowa Republika vs złe Imperium. Nie ma tutaj wartościowania którejś ze stron konfliktu. Twórcy o wiele bardziej skupiają się na elemencie indywidualnym aniżeli społecznym. Mamy imperialnego dwulicowego zdrajcę Carnora Jaxa, który z zimną krwią zamordował tych, których przez lata nazywał braćmi, by na ich plecach zbudować sobie tron. Ale jest również Kir Kanos – uosobienie wiernego rycerza, który do ostatka sił przywiązuje wagę najwyższą do swych ideałów. Nieważne, że owym ideałem jest w tym przypadku służba Imperatorowi – nawet po jego śmierci. Chodzi o samą zasadę. Z kolei w siłach Republiki także znajdą się różnego rodzaju persony. Oprócz postaci niewątpliwie pozytywnych (dowódczyni po przejściach Mirith Sinn i jej wierny towarzysz Sadeet), znajdą się co najmniej niejednoznaczne – jak Massimo, jeden z wyższych podwładnych Sinn, którego metody nazbyt często przypominają pospolitego bandziora.
Kluczem do złożenia z tego budulca znakomitej historii jest zróżnicowana, a jednocześnie spójna narracja. Akcja w czasie rzeczywistym jak w najlepszej symfonii pięknie splata się ze znakomitymi retrospekcjami, które jedna po drugiej odkrywają backstory Kanosa i Jaxa – niegdyś wielkich przyjaciół, teraz zaprzysięgłych wrogów. Dzięki temu zachowana jest dynamika akcji, a jednocześnie czytelnik nie powinien narzekać na to, że nie może wczuć się w bohaterów. Twórcy sprawnie szafują scenami akcji i spokojniejszymi momentami, nie brak więc mistrzowsko skrojonych potyczek (obrona bazy Republiki tudzież finałowe starcie), jak i spokojnie zarysowanych wątków (interesująca więź pomiędzy Sinn a Kanosem, specyfika ówczesnych oficerów Imperium). Surowa kreska również się sprawdza, choć momentami Paul Gulacy zawodzi, gdy w grę wchodzi przedstawienie bardziej dynamicznych scen, np. pojedynków. Rysownik ma nieraz problemy z odpowiednim wyeksponowaniem szybkich sekwencji, przez co niektórym kadrom musimy się nieco dłużej przyglądać.
Karmazynowe Imperium to komiks wyjątkowy. Poza samą w sobie klasą przedstawionej historii, perfekcyjnie ukazuje, jak różne są oblicza służenia Imperium. Gwardia Imperialna, dotąd głównie przedstawiana bardzo powierzchownie, nie mogła mieć lepszego przedstawienia własnych zasad i ideałów. Ideałów niezwykle trudnych do przyjęcia, a co dopiero podążania, a najistotniejsze dla fabuły postacie Kira Kanosa i Carnora Jaxa są tego żywym przykładem. Richardson i Stradley bez wątpienia stworzyli prawdziwą wizytówkę dzisiejszych Legend, a niegdysiejszego kultowego wydawnictwa Dark Horse Comics. I w tym przypadku chyba na zawsze pozostanie nam cień nadziei, że twórcy nowego kanonu SW pomyślą o użyciu Kanosa chociażby jako epizodycznej postaci.
Tytuł oryginalny: Crimson Empire
Scenariusz: Mike Richardson, Randy Stradley
Rysunki: Paul Gulacy
Tłumaczenie: Maciek Drewnowski
Wydawca: Egmont 2016
Liczba stron: 156
Ocena: 90/100