Kultura masowa wypromowała pewien stereotyp superbohatera, przedstawiający go jako istotę z nadnaturalnym zdolnościami, najczęściej podobnymi do tych, które posiada Superman. Postać Shustera i Siegela odcisnęła tak ogromne piętno, iż przeciętnemu zjadaczowi chleba nie mieści się w głowie, że herosem może być ktoś, kto nie posiada żadnych mocy, a na dodatek nie stosuje wymyślnych cudów techniki, a prosty, nieco ulepszony łuk. Że o braku wielkiej fortuny nie wspomnę. Matt Fraction doskonale ujął brak wszelakich superbohaterskich przymiotów w pierwszym tomie serii Hawkeye, czyniąc z pozornych wad bohatera potężne atuty i silnik całej historii.
Clint Barton w swojej karierze miał wiele wcieleń – używający cząsteczek Pyma Goliat, zamaskowany Ronin, przez chwilę upatrywano w nim nawet następcy Steve’a Rogersa w roli Kapitana Ameryki. Najbardziej znany jest jednak jako Hawkeye, bohater debiutujący jako złoczyńca i trzymający się zawsze w drugim szeregu Avengers. Można by nawet złośliwie rzec, że najgłośniejszym wydarzeniem z jego udziałem jest jego zgon w Upadku Avengers i ponowny powrót do życia. Matt Fraction i David Aja udowadniają jednak, że postać ta ma wiele do powiedzenia i to bez udziału reszty Mścicieli.
Kluczowym elementem tej historii jest postać Kate Bishop, młodej dziewczyny, należącej do grupy Young Avengers, która przyjęła łuczniczy pseudonim Clinta Bartona, gdy ten był na tamtym świecie. Obecnie jest uczennicą i towarzyszką herosa, skoligaconą z nim w dziwnej relacji. Mimo o wiele większego doświadczenia, oryginalny Hawkeye często nie może obyć się bez jej pomocy, a raczej ratunku. Ale by nie robić z Clinta lebiegi, trzeba uczciwie przyznać, że duet Hawkeye’ów znakomicie się uzupełnia, wszystko w tonie lekkiego humoru, jaki serwuje co chwila scenarzysta.
Każdy heros ma adekwatnych do siebie przeciwników. Logan ma Sabretootha, Thor – Lokiego, a Hawkeye – rzezimieszków wymuszających haracze na lokatorach kamienicy. Ten dysonans jednak nie jest hańbą dla Bartona. Jak każdy street-level hero, Hawkeye działa bliżej ludzi, niż jego koledzy wyczyniający podniebne akrobacje. Ale banda dresiarzy to nie jedyni antagoniści, z jakimi przyjdzie mu się zmierzyć. S.H.I.E.LD. zleca mu w tym tomie zadanie odzyskania pewnej kluczowej dla organizacji taśmy video, na którą apetyt mają takie persony jak Kingpin czy Madame Masque.
Najmocniejszą stroną komiksu są rysunki Davida Aji, zaprezentowane się w zeszytach #1-3. Rysownik ten, pracujący słynną Metodą Marvela, stworzył ilustracje, które na dobrą sprawę same mogłyby być osobną historią. Dzięki kadrom będącym wręcz gotowymi storyboardami pod animację, niezwykłej pomysłowości na przedstawienie wielu detali, jak chociażby specjalistyczne strzały, czy dynamice akcji, można na chwilę odpocząć od standardowych i przedstawiających zawsze doskonałych herosów plansz. Za pozostałe zeszyty odpowiada Javier Pulido, tworzący w sposób przypominający styl swego kolegi, choć nieposiadający już jego mocy.
Tom kończy zeszyt Young Avengers Present #6, w którym widzimy pierwsze spotkanie Kate Bishop i jej ówczesnego idola. Do grupy Young Avengers ma mieszane uczucia, ale panna Hawkeye to persona niezwykle ciekawa i zakończenie w ten sposób tomu jest jak najbardziej trafione.
Nie będę ukrywał, iż jest to jedna z pozycji z Marvel NOW!, na którą czekałem najbardziej. Spychany w kąt bohater ma swoje pięć minut i wykorzystuje je w dobry sposób. Przemyślanie stworzona fabuła sprawia, że historia z nim jest dość realistyczna jak na superbohaterskie standardy, a wizualne popisy Aji są wisienką na torcie. Komiks ten sprawia, że obojętna mi postać mocno mnie zaciekawiła. Jego ludzka strona, ze wszystkimi brakami związanymi z posiadaniem jedynie łuku czy sytuacja związana z pewnym psem daje mu pełne prawo do nazywania się superbohaterem.
Tytuł oryginalny: Hawkeye Vol. 1: My Life as a Weapon
Scenariusz: Matt Fraction
Rysunki: David Aja, Javier Pulido
Tłumaczenie: Marceli Szpak
Wydawca: Egmont 2017
Liczba stron: 132
Ocena: 85/100