X-Men: Bitwa Atomu to kolejny po Erze Ultrona i Nieskończoności większy komiksowy event, wydany przez Egmont w ramach Marvel Now. W tym crossoverze przecinają się historie czterech (w tym trzech wydawanych w Polsce) serii: All-New X-Men, Uncanny X-Men oraz Wolverine and the X-Men. Nawet bez ich znajomości ogarniecie wydarzenia zawarte w tym albumie, aczkolwiek zdecydowanie zalecam sięgnięcie po nie przed lekturą Bitwy Atomu.
Przygody mutantów pisane przez Briana Michaela Bendisa to przede wszystkim nagromadzenie wątków, nowych postaci i zawirowań w czasoprzestrzeni. Dodajcie do tego liczne grono innych twórców (cegiełki do scenariusza dorzucili też Jason Aaron i Brian Wood), a także rysowników (m.in. Stuart Immonen i Chris Bachalo), a macie prawdziwą mieszankę wybuchową.
Czytelnicy serii All-New X-Men pamiętają, że piątka oryginalnych mutantów została ściągnięta z przeszłości przez Beasta, w wyniku czego Cyclops, Marvel Girl, Iceman, Angel i Beast pojawiają się w teraźniejszości i… postanawiają w niej zostać. Nikt na dłuższą metę nie myśli jednak o konsekwencjach tej decyzji. To właśnie one będą głównym tematem Bitwy Atomu.
Oryginalny skład drużyny to jedno, a mamy przecież jeszcze podzielonych na dwie ekipy mutantów. Jedną dowodzi Wolverine, który odkrywa w sobie profesorskie talenty, a drugą zbuntowany Cyclops. Jakby tego było mało, na scenę wkracza kolejna ekipa, tym razem z przyszłości. Odmienieni, doświadczeni i potężni X-Men pod wodzą Jean Grey chcą tylko jednego: natychmiastowego odesłania oryginalnej piątki do swoich czasów, aby zapobiec tragicznemu paradoksowi czasu. Tu zaczyna się jednak konflikt interesów. Na dodatek pojawiają się podejrzenia, czy futurystyczna ekipa naprawdę jest tymi, za kogo się podaje. I czemu jest wśród nich stary Deadpool?!
Konstrukcja tej 240-stronicowej opowieści jest prosta i sprowadza się do przydługiej wymiany zdań i dość krótkich walk. Chociaż czyta się to przyjemnie, Bitwa Atomu cierpi na syndrom, który od jakiegoś czasu dotyka eventy superbohaterskie, a który roboczo nazywam „wiele hałasu o nic” – pod koniec historii status quo zostaje zachowany (no, prawie) i właściwie niewiele się zmienia. Od nagromadzenia postaci i ich czasowej przynależności można za to nabawić się bólu głowy.
Można się spierać, czy zebrana w albumie historia jest dobra, czy nie. Mniej wątpliwości pozostawia przyzwoita i stosunkowo spójna warstwa graficzna, z kilkoma zapadającymi w pamięć planszami. Utrzymanie takiego stanu rzeczy wcale nie było łatwym zadaniem, szczególnie biorąc pod uwagę nagromadzenie twórców. Okazjonalnie są oczywiście zgrzyty i wyraźne różnice w dialogach czy stylach, ale w ostatecznym rozrachunku da się to wybaczyć.
X-Men: Bitwa Atomu to przede wszystkim obowiązkowa pozycja dla fanów mutantów, a szczególnie tych, którzy chcą być na bieżąco z wydarzeniami dotyczącymi swoich ulubionych bohaterów. Cała reszta nie znajdzie w tym albumie ani skomplikowanych relacji między postaciami, ani wewnętrznych rozterek czy dylematów. Ot, typowa superbohaterska sieczka, na dodatek dość mocno chaotyczna ze względu na założoną formułę. Uczciwie jednak przyznam, że historia zaostrza apetyt na kolejne zeszyty. Co będzie dalej? Tego dowiemy się już niebawem: pod koniec stycznia ukaże się nowy odcinek przygód Wolverine’a, a już w połowie lutego poznamy dalsze losy oryginalnej piątki X-Men, którzy… przeniosą się do Kanady.
Scenariusz: Brian Michael Bendis, Brian Wood, Jason Aaron
Rysunki: Chris Bachalo, Stuart Immonen
Tłumaczenie: Kamil Śmiałkowski
Wydawca: Egmont 2016
Liczba stron: 240
Ocena: 65/100