Sednem gry jest kooperacja, aczkolwiek Buntem mutantów może cieszyć się nawet jeden gracz (natomiast maksymalnie sześciu). Oczywiście celem będzie drużynowa walka z czarnymi charakterami znanymi z mutanckiego zakątka marvelowskiego świata i wykonanie szeregu misji. To, co rzuca się w oczy po rozpakowaniu pudełka z grą, to duże karty i ładne tekturowe elementy. Należy do nich Blackbird, czyli latający pojazd, którym drużyna X-Men często się przemieszczała lecąc na akcję. Tu służy głównie za podstawkę, często zresztą pomijaną. Ślicznie wyglądają karty mocy i intryg, karty fabuły, wsparcia i mutantów, a także znaczniki bohaterów, które stawiamy na podstawkach, kojarzące się z klasycznymi komiksami oraz kultowym serialem animowanym. O wiele gorzej na ich tle wypadają natomiast karty zagrożeń. Niemniej jednak osobom obeznanym w świecie Marvela wszystko wyda się spójne i atrakcyjne wizualnie.
Na początku gry wybieramy oczywiście bohaterów i pobieramy towarzyszące im karty mocy oraz wsparcia. A grywalnych postaci jest sporo – oprócz najbardziej znanego składu mamy kilka postaci z drugiego, a nawet i trzeciego szeregu, jak Armor, Forge, Jubilee, Magik, Shadowcat czy X-23. Jestem pewien, że Waszej ulubionej postaci w obsadzie nie zabraknie. W przypadku samotnego gracza należy wyselekcjonować dwóch bohaterów, którzy będą ze sobą współpracować.
Następnie przygotowujemy szkołę mutantów profesora Xaviera (3 odkryte karty plus talie mutantów i więzi) i misje podzielone na pięć kontynentów (jako mutanci działamy przecież globalnie!). Pozostaje jeszcze ułożenie toru zagrożeń i talii złoczyńców, a także wybór poziomu trudności – zupełnie niczym w grze komputerowej. W naszym przypadku graliśmy najczęściej „na normalu”, czyli ze znacznikiem na poziomie czwartym, ale mamy jeszcze do wyboru niski, wysoki i ekstremalny. Wykładamy na stół ogólnodostępne zasoby, odsłaniamy misję (jedną lub dwie, w zależności od liczby graczy), wybieramy jedną z ośmiu intryg, no i w zaczynamy zabawę właściwą.
Rozgrywka podzielona jest na 4 fazy: przydzielanie X-Men do zadań na różnych kontynentach, realizacja misji, rozpatrywanie kart zagrożenia podzielonych na wydarzenia oraz doskonale znane fanom mutantów Sentinele, a na koniec następuje faza przegrupowania. Jednym z elementów gry są kości w trzech różnych kolorach odzwierciedlających umiejętności naszych bohaterów. Czerwona to oczywiście siła, nieodłączna w potyczkach. Żółta symbolizuje moce specjalne, a niebieska to inteligencja potrzebna między innymi do pracy zespołowej. To właśnie one wykorzystywane są do realizacji misji.
Gracze wygrywają, jeśli spełnią wszystkie warunki opisane na odkrytej karcie intrygi (może to być misja lub właśnie osiągnięcie danego celu) oraz pokonają ostatecznego złoczyńcę, lub jak kto woli finałowego bossa. Aby ustrzec się przed porażką należy pilnować rosnącego poziomu zagrożenia (mechanizm zapożyczony z innych uznanych gier) i uważać, by wszyscy bohaterowie nie padli w ostatnim starciu ze złolem. Jako że jest to gra kooperacyjna, wsparcie innych mutantów pełni nieraz kluczową rolę w pojedynkach, dając graczowi inny, lepszy zestaw kości do podjęcia danego wyzwania. Misje zakończone sukcesem dają bonusy, ale porażka oznaczać będzie mniej lub bardziej dotkliwe kary, w tym przyjęcie obrażeń mogących nas ubić i zmusić do zmiany postaci.
Bardzo ciekawym mechanizmem, idealnie pasującym zresztą do świata mutantów, są karty więzi, zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Niektóre karty będą ciągle zmieniać ów efekt, co sprawi, że współpraca między poszczególnymi bohaterami raz będzie łatwiejsza, a innym razem utrudniona. Twórcy X-Men: Bunt mutantów nie zapomnieli również o innym esencjonalnym elemencie, jakim jest szkolenie postaci. Wspomniana wcześniej szkoła to z kolei azyl, w którym można odpocząć i przygotować się do misji.
Tym razem zawiodłem się nieco na instrukcji, która choć bogato ilustrowana i okraszona przykładami, pozostawia wciąż kilka wątpliwości, które wychodzą podczas gry. Od nas też zależy jak dobrze będziemy bawić się przy tym tytule – wprawdzie gra proponuje zarysy fabuł znanych z kart komiksów, ale to my sami zdecydujemy, na ile będziemy je czytać, żeby podnieść „wczuwkę”, a kiedy odpuścimy i zaczniemy po prostu mechanicznie rzucać kostkami. Polecam pierwszą postawę, jako wieloletniemu fanowi mutantów przychodziła mi ona z większą łatwością.
Najczęściej graliśmy w dwie osoby (zdarzało mi się też grać samemu więcej niż dwiema postaciami, nieco wbrew instrukcji, ale polecam taki eksperyment), ale prawda jest taka, że X-Men: Bunt mutantów rozwija skrzydła dopiero w większym gronie. Chodzi przede wszystkim o bogactwo wyboru celu i wysyłania w bój konkretnych zestawów postaci. Więcej misji jest wtedy odkrytych, zależności pomiędzy postaciami są lepiej zarysowane, a łączące je więzi zaczynają mieć większe znaczenie. Słowem – gra dostaje lekko strategicznego posmaczku i czujemy wreszcie, że mamy jakiś wybór i możemy obgadać wspólną taktykę z innymi graczami.
X-Men: Bunt mutantów nie zostanie może moją ulubioną grą planszową i ze względu na sporą powtarzalność i losowość nie będę może do niej wracał każdego tygodnia, ale nie wyobrażam sobie, by zagorzali fani mutantów mogli przejść obok tej gry obojętnie. Ja się do nich zaliczam i od czasu do czasu lubię wyciągnąć na stół akurat tę pozycję.